Live At The Northern Prog Festival to pierwszy koncertowy album tej progresywnej holenderskiej formacji. Zespołu doskonale znanego naszym czytelnikom, wszak wszystkie cztery wydane od 2009 roku studyjne krążki grupy recenzowaliśmy w naszym serwisie. Przypomnę tylko zatem króciutko, że to na swój sposób neoprogresywna supergrupa, której członkowie związani są/byli z takimi składami jak Flamborough Head, King Eider, Trion, Nice Beavier i Pink Floyd Project. Warto też dodać, że od samego początku swego istnienia muzycy związani są z polską wytwórnią Oskar, która wydaje ich albumy, także i ten. I jeszcze jeden polski wątek – grupa w 2011 roku gościła w naszym kraju na trzech koncertach. Ten koniński, zagrany w ramach 5th Oskar ArtRock Festival, był nawet rejestrowany na potrzeby koncertowego krążka, nic jednak z tego nie wyszło. Co jednak się odwlecze, to nie uciecze…
Ten koncertowy materiał grupa zarejestrowała 7 listopada 2015 roku w holenderskim Sigerswâld, czyli na „swoich śmieciach”. Mało tego, nagranie powstało podczas organizowanego cyklicznie przez muzyków Leap Day Northern Prog Festival. W ubiegłym roku Holendrom towarzyszyły formacje Galahad, Flamborough Head, Hangover Paradise i Maanlander. Był to set festiwalowy, zatem na Live At The Northern Prog Festival otrzymujemy zwięzły, trwający trzy kwadranse koncertowy zestaw. Ma to zresztą i swoją zaletę – płytę można w przyszłości wydać w winylowej wersji.
Leap Day pokazuje tu bardzo przekrojowy dla swojej dyskografii repertuar, bowiem z pierwszych trzech albumów dostajemy po dwie kompozycje. Po macoszemu tylko został potraktowany From the Days Of Deucalion, Chapter 2 – ostatni krążek zespołu – który, co ciekawe, ujrzał światło dzienne kilka dni przed zapisanym tu występem. Z płyty tej mamy tu tylko utwór Amathia (Homo Ignoramus), zresztą bardzo ciekawy. Trochę mi brakuje w tym zestawie takiego Secret Gardener z debiutu, ale rozumiem, że z czegoś trzeba było zrezygnować.
Pod względem muzycznym mamy tu do czynienia ze stylowo zagranym progresywnym rockiem, wkomponowanym w niezbyt spieszne i spokojnie budowane kompozycje, w których ogromną rolę odgrywają solowe partie gitarowe Eddiego Muldera mogące przypaść do gustu wielbicielom Gilmoura, Rothery’ego, czy Latimera (Amathia (Homo Ignoramu), Walls). W lata siedemdziesiąte przenoszą ponadto często wykorzystywane Hammondowe tła. To oczywiście propozycja dla słuchaczy nie poszukujących w progu innowacji i zaskoczeń. Dla tych, którzy lubią sprawdzone, dobrze znane rozwiązania, ciekawą melodykę i dobry klimat całości. Dla fanów Leap Day to rzecz warta zauważenia i postawienia na półce. Dla pozostałych może być solidną koncertową reklamówką dotychczasowych osiągnięć.