Rozpoczynając tę recenzję chciałem napisać, że oto mamy kolejny, czwarty już album ukochanego muzycznego dziecka Krzysztofa Lepiarczyka, projektu Loonypark, ale… tego samego dnia miał również swoją premierę solowy album artysty zatytułowany Art Therapy, który najpewniej ma wyjątkowy charakter dla tego, związanego także z Liquid Shadow, Nemezis czy Meteopatą, muzyka. Ale o tym solowym przedsięwzięciu będzie jeszcze czas napisać. Dziś poświęćmy kilka słów nowemu dokonaniu Loonypark.
Perpetual na pierwszy rzut oka nie powinien zaskoczyć miłośników twórczości tego projektu. Bo i zdobi go okładka z obowiązkową pracą Leszka Kostuja, a sam album nagrali dokładnie ci sami muzycy, którzy rejestrowali poprzednie dwa krążki. Przypomnę, że tylko na debiucie mieliśmy innego perkusistę i drugiego gitarzystę. Tak przy okazji, biorąc pod uwagę ową stabilność, chyba niezręcznie Loonypark nazywać projektem. Tym bardziej, że jak ćwierkają wróbelki, formacja już niebawem uaktywni się koncertowo. I dobrze, bo materiału ma sporo i to naprawdę dobrego.
Także na najnowszej płycie, która do wizerunku zespołu może nie wnosi jakichś wielu zaskakujących elementów, jednak przynosi przynajmniej kilka udanych kompozycji. Zacznijmy od „stałych – niezmiennych”. Loonypark oczywiście w dalszym ciągu eksploruje rejony neoprogresywnego rocka w tej jego bardziej nastrojowej odmianie. Dosyć zwarte utwory, zazwyczaj pięciominutowe (przy okazji, krążek nie nuży długością mieszcząc się w winylowych trzech kwadransach), nie uderzają szybką rytmiką, za to przykuwają uwagę specyficznym i wyrazistym wokalem Sabiny Goduli-Zając. Mamy naturalnie trochę solowych form instrumentalnych, jednak nie one kształtują obraz albumu. Tu bardziej chodzi o wytworzenie pewnego klimatu. Mimo, że lider jest klawiszowcem, wcale nie epatuje słuchacza swoimi popisami, dba raczej o tła, ciekawą przestrzeń, melodykę. Takie przynajmniej ogólne wrażenie sprawia Perpetual. Nie oznacza to wcale, że płycie brakuje rockowego pazura. Train Of Life zawiera mocniejszy gitarowy riff, zaś w In The Name znajdziemy wręcz trochę grunge’owego brudu. Od razu dodajmy, że dla pewnej równowagi, we wspomnianym Train Of Life ocieramy się o jazz.
Główną „nowością” na Perpetual są skrzypce. Ich piękne figury autorstwa gościnnie pojawiającej się Sylwii Majki stanowią o sile Something To Forget i Face In The Mirror. To, oprócz Don’t Say A Word i December, najpiękniejsze fragmenty płyty, której całościowo słucha się bardzo dobrze. Może to nie album na słoneczne, wakacyjne dni, ale już jako uzupełnienie do jesiennej zadumy wydaje się idealny.