Wydany w tym roku album Kingdom Of Dream jest idealnym przykładem na to, jak ogromną rolę w muzyce, a przede wszystkim jej ocenie, odgrywa czas. Bo materiał, który trafił parę tygodni temu na dysk ma tak naprawdę prawie dwadzieścia lat. Myślę, że gdyby się wtedy ukazał - jak planowano wówczas - nakładem znanej w progresywnym światku wytwórni Ars Mundi, status grupy – może nie w sensie czysto komercyjnym – byłby dziś zupełnie inny. Być może miłośnicy polskiego progresywnego rocka wymienialiby nazwę Thrilos z podobną atencją, jaką do dziś cieszą się Albion, czy Quidam. A tak – choć może się mylę - ten na swój sposób historyczny już materiał, nie wzbudzi jakiegoś wielkiego zainteresowania, co najwyżej sentymentalne…
Nie chcę powiedzieć, że muzyka tu prezentowana ma archaiczny charakter (brzmienie, dzięki wykonanemu w tym roku przez Macieja Stacha masteringowi, naprawdę zadowala) i może zginąć w zalewie podobnych progresywnych produkcji w naszym kraju. Bo choć faktycznie nad Wisłą sporo tak zwanych progowych rzeczy się ukazuje, większość kapel w podobnych klimatach już nie gra. Kluczem jest owa perspektywa czasowa… Wspomniane tu wcześniej Quidam, czy Albion nie zostały przywołane przypadkowo. Bo stylistycznie granie Thrilos powinno zainteresować fanów ich twórczości. Tylko spójrzmy, jak dziś funkcjonują te dwie nazwy: Quidam na ostatniej płycie diametralnie odszedł od podobnych klimatów i od wielu lat milczy, Albion też już długo czeka na zupełnie premierowy materiał…
Cóż, zostawmy te dosyć luźne rozważania, prowadzące w gruncie rzeczy do pytania, „co by było gdyby” i zerknijmy bliżej na muzykę owej… legendy (bo tym w języku greckim jest Thrilos). To faktycznie subtelny, zazwyczaj niespieszny progresywny rock stawiający na ciepłą i ciekawą melodykę. Rock, który choć wykorzystuje partie wokalne, w dużej mierze sprawia wrażenie grania instrumentalnego. Sporo w tej muzyce delikatnych partii fletu, skrzypiec i wiolonczeli, nie brakuje jednak i klasycznych progresywnych form gitarowych i klawiszowych, które z jednej strony mogą przywołać nie tylko wspomniane nazwy, ale też i Renaissance czy Camel. Zresztą i w samej konstrukcji kompozycji zespół hołduje rozbudowanym, wielowątkowym formom, jak w rozpoczynającym całość, prawie 18 – minutowym Kingdom Of Dream, czy w instrumentalnym Strange Images mającym minut jedenaście. W krótszym i żwawszym Short Jazzing Expression zgodnie z tytułem faktycznie mamy lekko jazzowy klimat („podjazzowione” momenty dostajemy też w Source Of Confusion), z kolei March Of A Dying Beauty po nastrojowym początku rozpędza się w kierunku transowego fusion okraszonego lekko psychodelicznym solo. Strange Images przynosi natomiast we fragmentach nieco karmazynowych rozwiązań, które jednak sąsiadują z pomysłami płynącymi jakby z grupy Andy’ego Latimera.
Taka trochę pastelowa to płyta, ze sporym folkowym zabarwieniem. Słucha się jej niezwykle miło. Tylko, jak wielu będzie się chciało w takie subtelne, pewnie już nie najmodniejsze granie zanużyć?