ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Karat ─ Der blaue Planet w serwisie ArtRock.pl

Karat — Der blaue Planet

 
wydawnictwo: Amiga 1982
 
1. 45-01 (Swillms) [04:56]
2. Marionetten (Swillms, Kaiser) [04:18]
3. Falscher Glanz (Swillms, Kaiser, Dreilich) [04:11]
4. Jede Stunde (Swillms, Dreilich, Kaiser) [04:18]
5. Blumen aus Eis (Swillms, Kaiser) [03:44]
6. Der blaue Planet (Swillms, Kaiser) [05:23]
7. Der Spieler (Swillms, Kaiser) [03:37]
8. Gefahrten des Sturmwinds (Swillms, Kaiser, Dreilich) [06:27]
9. Wie weit fliegt der Taube (Swillms, Kaiser) [07:07]
 
Całkowity czas: 44:01
skład:
Herbert Dreilich (voc) – Henning Protzmann (bg) – Bernd Roemer (el-g, 12str-g) – Michael Schwandt (dr, perc) – Ulrich Swillms (voc bei Titel 7, keyb, acc). Wir danken Manfred Baier (Englisch Horn), Heiner Herzog (Marimbaphon) und der Streichergruppe Otto Karl Beck, Dirigent: Bernd Wefelmeyer. Spezieller Dank an unseren Freund Thomas Natschinski (Mundharmonika)
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 3, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
15.01.2016
(Recenzent)

Karat — Der blaue Planet

Prog z (czerwoną) kapustą – Vierte Ausgabe.

Opowiadać o muzyce rockowej z NRD bez Karatu – to tak jak opowiadać o polskim rocku pomijając Budkę Suflera. Oba zespoły zaczynały od bardziej złożonego formalnie, progresywnego grania, by stopniowo przejść w mocno syntezatorowe brzmienia z pogranicza elektronicznego popu i rocka, po czym powrócić do bardziej rockowych brzmień; oba też odniosły w pewnym momencie wielki sukces komercyjny. Budka sprzedała około miliona sztuk „Nic nie boli tak jak życie”; Karat ma na swoim koncie „Błękitną Planetę”, najlepiej sprzedawany album w historii NRD (szacunkowo ok. 1.3 mln sztuk; płyta dobrze się też sprzedawała w RFN). No to dzisiaj będzie o „Der blaue Planet”.

Płyty Karatu były z reguły dziełami trochę rozkojarzonymi, na zasadzie coś miłego dla każdego: oprócz chwytliwych, przebojowych i z reguły dość prostych formalnie piosenek, panowie proponowali dłuższe i bardziej złożone, progresywne kompozycje. Czasem jedno z drugim przegryzało się bardzo fajnie; czasem nie do końca. Ale o tym będzie jeszcze okazja wspomnieć. Na „Der blaue Planet” akurat piosenki i bardziej ambitne kompozycje uzupełniają się bardzo interesująco.

Na początek dostajemy instrumentalny „45-01“, rodzaj prog-rockowego poematu symfonicznego, z ładnymi orkiestracjami syntezatorów i gitarowymi solówkami – rzecz dość typową dla progresywnego grania z pierwszej połowy lat 80., zagraną ciekawie, z jajem, z werwą. Potem mamy zgrabne, melodyjne piosenki, mające w sobie coś z pop-rocka i nowej fali. Z nieco zagonionym, chłodnym, niespokojnym, co nieco nerwowym „Marionetten” ładnie kontrastują spokojniejsze, melodyjne, ciepło zaaranżowane ze sporym udziałem syntezatorów „Falscher Glanz” (z partią harmonijki ustnej) i „Jede Stunde”. Bardziej rockowo, energicznie wypada „Blumen aus Eis” i zwłaszcza motoryczne, transowe, jakby nieco inspirowane Hawkwind „Der Spieler”.

Do tego kilka utworów formalnie bardziej pokomplikowanych. Utwór tytułowy (od strony tekstowej – co w roku 1982 było jak najbardziej aktualny – przestrzegający tak przed katastrofą ekologiczną, jak i nuklearną zagładą) to rzecz jakby złożona z dwóch elementów: motoryczny, wyciągnięty gdzieś z disco drive sekcji rytmicznej, brzmienie perkusji (bębny Simmonsa), okazjonalny bas z syntezatora, a do tego – ciepłe dźwięki rożka angielskiego, syntezatorowe fanfary w instrumentalnym rozwinięciu – trochę ryzykowna to kombinacja, ale jako całość wypada interesująco. „Gefahrten des Sturmwinds” to dwuczęściowy utwór, zaczynający się wyciszonym spokojnym fragmentem złożonym ze śpiewu i partii instrumentów klawiszowych, by powoli rozwinąć się w nowoczesny, lekko zalatujący nową falą prog-rock z ładnymi partiami syntezatora. A na sam koniec mamy zgrabnie rozwijającą się, podniosłą pieśń ku czci Matki Ziemi, zwieńczoną stylowym gitarowym solem…

Może Karat na swoim magnum opus nie odkrywa jakichś nowych muzycznych lądów – zresztą Ostrockowcy byli bardziej konserwatywni, mniej eksperymentalni, mniej poszukujący od swoich krautowych kompanów (co nie znaczy, że nie kombinowali – vide Bayon) – ale są to trzy kwadranse ciekawej, urozmaiconej muzyki. Nawet mimo technicznych ograniczeń (można by całość trochę lepiej zmiksować, wokalista jest jakby trochę za mocno wyeksponowany). Jak najbardziej do posłuchania.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.