Jakoś tak się złożyło, że ta płyta przeleżała się nieco na półce, zanim trafiła na warsztat. Ale co się odwlecze…
Key Of The Moment, jak z materiałów promocyjnych wynika, to taka lokalna izraelska supergrupa: Eden Rabin, klawiszowiec znany ze współpracy z Orphaned Land, zebrał kilku instrumentalistów ze znanych na izraelskiej scenie zespołów, dobrał do tego wokalistkę, stworzył paręnaście kompozycji i tak powstał „The Switch”.
Z jednej strony panowie prochu tu nie wymyślili: taka mieszanka prog-metalu z gotyckim rockiem, klasycyzującymi naleciałościami, elektroniką, orkiestrowymi wstawkami i kobiecym śpiewem to muzyczne terytoria już dość mocno wyeksploatowane, z drugiej – Rabin stara się tu co nieco zakombinować, niewiele tu typowych dla (jak mawia Wojtek) prog-metylu gitarowych popisów, a gdy się pojawiają, są dość zwięzłe, nie ma grania na czas i jałowego popisywania się techniką. Iris Sternberg to też nie wokalistka formatu takiej Floor Jansen, zamiast potężnych, operowych popisów wokalnych proponuje klasycznie rockowy, energiczny śpiew.
Już pierwszych kilka minut ładnie wprowadza w muzykę Rabina: ładne smyczkowe intro, oparte na motywach słynnego “Adagio” Samuela Barbera, przechodzi w dynamiczną kompozycję, mieszającą melodyjny śpiew, prawie że melorecytacje, ciężkie gitary i elektroniczne dobarwienia. Rabin jednak dba o urozmaicenia, często ta gitarowo-elektroniczna jazda uzupełniana jest bardziej tradycyjnymi brzmieniami, fortepianu („The Switch”) czy organów Hammonda („Thanks”). Zdarzają się niespodzianki aranżacyjne typu: otwarcie kompozycji intrygującym kontrabasowym wstępem („Angel”), do tego klasyczne sztuczki typu: łamanie nastroju i przełamywanie gitarowych riffów spokojniejszymis momentami – zwłaszcza w „Meaningless”, w którym progmetalowe granie jest niespodziewanie przełamywane latynoamerykańskimi rytmami, a całość puentuje długi, przyjemnie bujający, akustyczny pasaż. Rzecz jasna nie może zabraknąć ładnej, czarownej ballady z należycie dramatycznymi gitarami i fortepianowym podbiciem („Pills”). „That’s You” zaczyna się bardzo ciepło, rozlewnie, z akompaniamentem klawiszy i smyczków, ale po pewnym czasie wchodzi cały zespół i robi się z tego dramatyczna, rockowa ballada z fortepianową kodą. Do tego okazjonalne, klasycyzujące przerywniki na gitarę lub fortepian i intrygująca parafraza utworu Pata Metheny’ego…
Nic nowego ani specjalnie nowatorskiego, ale wypada całkiem ciekawie.