Późno trafiła do nas ta płyta, bo jej premiera miała miejsce 30 września 2014. Do tego Naczelny nie za bardzo wiedział, co z nią zrobić: młodzi gonili na mopie, Wojtek wymówił się zrecenzowaniem „Safe” Kolaży w zamian (swoją drogą zaskoczył tymi gwiazdkami – ja tam bym potrzebował minimum pół butelki Jamesona, żeby tyle dać, bo wtedy zazwyczaj zaczyna się widzieć podwójnie), Mariusz niczym ostatnio nie podpadł, więc padło na mnie. I dobrze, bo po paru tygodniach z płytą bielszczan mam wrażenie, że wracał będę do niej całkiem chętnie.
“Descent” to płyta kontrastów i nastroju. Są tu spokojne gitarowe wprowadzenia i motywy, śpiew łagodny kontrastowany wściekłym wydzierem (ciekawie różnicowane partie dwóch wokalistów), ciężkie gitarowe riffy, chwile podchodzące pod doom metal (niespieszne tempa, masywne gitarowe struktury i ponury nastrój), momenty ocierające się o prog-rockowy patos (gitarowe partie w „Lost In The Noise”) i post-rockowe gitarowe granie opierane na powoli narastającej repetycji paru motywów. Przede wszystkim zaś panowie oprawili to wszystko sensownymi ramami kompozycyjnymi: wszystkie te zmiany nastroju i tempa, kontrastujące ze sobą brzmienia i fragmenty sensownie się ze sobą przegryzają, nie ma tu grania na zasadzie: pograliśmy delikatnie, łagodnie, to teraz przywalimy ciężkim metalowym walcem, a za chwilę nagle znów wyciszymy i łagodnie sobie podłubiemy na gitarach, coby się działo. Z każdym kolejnym przesłuchaniem zwraca się coraz większą uwagę na to, jak starannie zakomponowano całość: te kontrasty i skoki muzycznej materii mają swoje uzasadnienie, nie są wrzucane na siłę – a to spora sztuka. Dlatego, choć nie jest to bynajmniej płyta łatwa w odbiorze, słucha się jej przyjemnie, z zaciekawieniem.
Klimatyczna, przesycona ponurym, lodowatym klimatem płyta, nie dla każdego, ale zwolennikom nieszablonowego (post-) metalu ten album zapewni godzinę solidnych muzycznych doznań. Jak najbardziej zasługująca na uwagę rzecz.