Wzgórze Tysiąca Dusz to debiutancki album myślenickiej Doliny Cieni. Formacja powstała w 2002 roku pod nazwą FameFatal a jej założycielami byli Mateusz Golonek, Marek Górka, Marek Węgrzyn, Dawid Golonek oraz Marek Dzieża. Zespół ma na swoim koncie trzy płyty demo, sporą liczbę koncertów oraz kilka sukcesów w lokalnych przeglądach muzycznych.
Tyle tytułem „debiutanckiej zajawki”, a jak to wygląda na samym dysku. Bardzo przyzwoicie. Zacznę już od sporego plusa za… śpiew w naszym ojczystym języku, co w dzisiejszych czasach już takie oczywiste nie jest. Muzycy pozostali też przy polskiej nazwie, a nie jakiejś tam… The Valley Of Shadows :). Ważne to wszystko jest o tyle, że wokalista Marek Węgrzyn stosuje przemiennie tradycyjny śpiew z growlem. I co ciekawe, w tym ostatnim nie wypada wcale pretensjonalnie i śmiesznie. Sporą zasługę w tym względzie mają z pewnością pisane przez niego teksty. Ponure, ciemne (zerknijcie zresztą na tytuły: Wkraczając w pustkę, Na złość, Koszmar, Strefa mroku, Ból istnienia), często przynoszące rozczarowanie tym, co nas otacza, może niekiedy nazbyt ociekające „mrocznym literackim patosem”, ale też i dzięki temu dobrze wpisujące się w taką muzyczną konwencję.
No właśnie… Muzyka. Jak napisali artyści na swojej stronie, ich propozycja to mieszanka hard rocka i metalu. To jednak zbyt skromne szuflady dla opisania zawartej tu muzyki. Bo na Wzgórzu Tysiąca Dusz zetkniemy się też i z klasycznym hard’n’heavy (niektóre tradycyjne zaśpiewy Węgrzyna w wysokich rejestrach), i z zagrywkami power metalowymi, i z elementami black metalu (tu niewątpliwa rola wspomnianych partii growlowych, w tę stronę kieruje też okładka – niezbyt wyszukana i z mało oryginalnym liternictwem, ma prawo nieco zwieść potencjalnego odbiorcę), ale też i wreszcie z atmosferycznym, klimatycznym metalem z… gotyckimi naleciałościami. Do tych ostatnich skłonić może rozpoczynający całość instrumentalny Pradawny gniew (intro), który zaaranżowany symfonicznie przywołuje skojarzenia ze szwajcarską Lacrimosą.
Przy tak szerokim stylistycznym spektrum można wymienić mnóstwo kapel, do których twórczość Doliny Cieni nawiązuje. I tak, trzymając się li tylko naszego podwórka, trudno nie wspomnieć o klasykach z Turbo, czy CETI. Z drugiej strony, gdy tylko usłyszałem promujące album Więzy krwi pomyślałem sobie o nich, jak o polskim odpowiedniku izraelskiego… Orphaned Land, oczywiście bez całej tej orientalnej otoczki. Poza tym muzycy potrafią być równie klimatyczni i mroczni, jak szwedzki Evergrey. Same kompozycje, choć wcale niedługie, mają wielowątkowy charakter, są pełne zmian tempa i nastroju, co wielu z nich nadaje pierwiastka progresywności. W każdym niemalże utworze (numery w dużej mierze utrzymane są w średnich tempach) dostajemy czyste i growlowe partie wokalne, cięte, soczyste i mocarne gitarowe riffy położone na głębokim basie i wzniosłe refreny kontrastujące z kolei z perkusyjnymi blastami.
Takie granie nie miałoby jednak siły, gdyby nie szła za nimi nośna melodyka. I do tej muzycy Doliny Cieni mają talent. Bo takie kompozycje jak W sercu doliny, Na złość, Więzy krwi, czy Strefa mroku nucą się same. Cóż, to debiut, który nie poraża jakąś oryginalnością, jednak z pewnością zasługuje na uwagę i danie zespołowi szansy. Stąd i taka nota.