Artrockowy oddział Polskiego Związku Kynologicznego zaprasza na kolejny odcinek cyklu o pudlach, czyli
Poważna muzyka w niepoważnym opakowaniu.
- Coś się ostatnio lenisz, nic o pudlach nie piszemy. A ja już specjalnie przygotowałem odpowiedni research o Tesli – mój pies patrzył na mnie z wyrzutem.
- Kochana Tosiunia. Ale to nieprawda, że się lenię, po prostu mam dużo pracy. Nawet Call of Duty Black Ops II zawiesiłem na kołku. Dobra powiedz, co tam o tej Tesli znalazłaś?
- Ciekawy zespół. Ale znowu będzie, że to taki nie do końca pudel. Na tych starych zdjęciach, jeszcze z początków kariery wyglądają prawie normalnie. Fryzury odpowiednie mają, tyle, że poza tym nie odbiegają wyglądem od przeciętnych metalowców z tamtych czasów – w miarę kolorowo, jeansowo, skórzanie – po prostu średnia gatunkowa. Celtic Frost w tamtych czasach wyglądał od nich bardziej pudlowo. A przy Poison, czy Ratt, to są poważni jak orkiestra Armii Zbawienia.
- Mam wrażenie, że oni do tych pudli to tak trochę z przypadku zostali przyfastrygowani – jak się tak grało, to trzeba było odpowiednio wyglądać. Ale goście nie przesadzali. Palnęli se trwałą i tyle. A muzycznie to ja bym umieścił gdzieś w okolicy Aerosmith, chociażby ze względu na wokal Keitha. Dzisiaj zajmiemy się ich ostatnią płyta, bo to nowość, a „The Great Radio Controversy” spróbujemy jeszcze upchnąć w tegorocznej Ćwiarze.
Nie da się ukryć, że mam do nich sporą słabość. A szczególnie cenię ich za „Five Men Acoustical Jam”. Ale i płyty studyjne nagrywali bardzo fajne. Kiedy w 2004 roku po dziesięciu latach przerwy ukazało się „Into The Now”, (chyba ich najlepszy album!), to już zacząłem śledzić ich karierę jeszcze uważniej. Od tego czasu nagrali jeszcze kilka płyt, w tym dwie z premierowym materiałem – „Forever Now” w 2008 i „Simplicity” w bieżącym.
Ta najnowsza stara się trzymać formę poprzedniczek, ale nie do końca się jej to udaje. Tamte były naprawdę dobre, a ta na szczęście jest jeszcze zupełnie fajna i takie zachwianie formy można muzykom darować. Wydaje mi się, że „Simplicity” przede wszystkim jest za długie i przydałoby się nieco przystrzyc ten krążek czasowo. Jeszcze się specjalnie nie zastanawiałem, co bym wyrzucił, ale kandydatów kilku by się znalazło, bo jest tu trochę nijakich piosenek. Reguła jest taka, że co jest rockowe, to idzie fajnie, a co jest piosenkowo-balladowe – to już nie koniecznie. Po drugie jest to, jak na mój gust, rzecz lekko zbyt spokojna. Natomiast mimo wszystko jako całość wchodzi bardzo przyjemnie – tak zwane fajne słuchadło. Szczególnie, że w drugiej części chłopaki się fajnie rozbujały – tak od „Brak of Dawn” do końca, może z wyjątkiem „Life Is A River” (jeden z głównych kandydatów do wywalenia). Początek, tak trzy – cztery pierwsze utwory, też zresztą bardzo żwawy. W ogólnym rozrachunku nie ma na co narzekać. Solidne siedem gwiazdek.