ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Lana Del Rey ─ Ultraviolence w serwisie ArtRock.pl

Lana Del Rey — Ultraviolence

 
wydawnictwo: Interscope 2014
 
1. „Cruel World” 6:39
2. „Ultraviolence” 4:11
3. „Shades of Cool” 5:42
4. „Brooklyn Baby” 5:51
5. „West Coast” 4:16
6. „Sad Girl” 5:17
7. „Pretty When You Cry” 3:54
8. „Money Power Glory” 4:30
9. „Fucked My Way Up to the Top 3:32
10. „Old Money” 4:31
11. „The Other Woman” 3:01
 
Całkowity czas: 51:24
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,3

Łącznie 12, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
08.09.2014
(Recenzent)

Lana Del Rey — Ultraviolence

Lana Del Rey zawojowała świat albumem Born To Die. Została prawdziwą diwą antypopu, w którym zamiast plastiku i mocnego bitu (np. Lady Gaga), prezentowała depresyjne teksty i nostalgiczną muzykę. Rynkowi „znawcy” do razu zajęli stanowiska po dwóch stronach barykady – od krytyków punktujących wokalne ograniczenia artystki i wskazujących na muzykę dla samobójców po entuzjastów niezwykłego brzmienia artystki. Do drugiej grupy można zaliczyć mojego redakcyjnego kolegę Telperiona, który popełnił recenzję Born To Die na naszych łamach. I mimo, że nie podzielam w pełni jego zachwytu nad wspomnianym albumem, to chętnie sięgnąłem po wydany w czerwcu tego roku Ultraviolence i przyznam szczerze, że tym razem i ja zostałem oczarowany.

Artystka przygotowywała swoją trzecią płytę w zupełnie innej atmosferze – tym razem jako gwiazda, więc oczekiwania były ogromne. Album miał utwierdzić nas w przekonaniu, że Lana potrafi intrygująco śpiewać, a krytykom zamknąć usta. W porównaniu do Born To Die zaszło sporo zmian. Po pierwsze całość jest niezwykle nostalgiczna – aranżacje są powolne, na pierwszym planie sunie wokal Lany, a brzmienie jest bardziej retro-bluesowe. Cały materiał jest spójny, cofamy się do lat 50. i 60.,  brakuje zaskoczeń i fajerwerków. Drugim czynnikiem, który odróżnia Ultraviolence od poprzedniczki jest fakt współpracy z jednym producentem, co automatycznie wyjaśnia pierwszą różnicę. Za konsoletą usiadł (ale też chwycił za gitary) Dan Auerbach z The Black Keys, który jest obecnie jednym z najgorętszych nazwisk producenckich na scenie alternatywnej. W efekcie na płycie dominują brzmienia gitarowe, „astralne” efekty, a głos Lany został wykorzystany do maksimum. Auerbach doskonale wiedział, co może osiągnąć z artystką i prezentuje nam dzieło w pełni skrojone pod wokalistkę. Może wydawać się więc, że płyta jest monotonna i nudna, ale jest to błędne, powierzchowne wrażenie. Spójność artystyczna jest jednym z największych atutów Ultraviolence.

Album otwierają niezwykły „Curel World” oraz tytułowy „Ultraviolence”, które definiują nostalgiczny nastrój płyty. Obydwa utwory brzmią jak zapomniane bondowskie motywy z lat 60. Piorunujące wrażenie robi „Shades Of Cool”, które zabiera nas w dźwiękową podróż, gdzie narrację prowadzi wokal artystki, która subtelnie pokazuje wiadomy palec tym, którzy krytykowali jej możliwości wokalne (podobnie jest z „Sad Girl”). Nowocześniej brzmi „West Coast” – z niepokojącą atmosferą i bardziej zróżnicowaną rytmizacją. Zaskakuje „Pretty When You Cry”, w którym gitara przywołuje na myśl romantyzm pokroju Quentina Tarantino – trochę gangsterki, nostalgii za spokojnym życiem, zadymione bary, femme fatale. Bardzo podoba mi się także hipnotyczny „Fucked My Way Up” – artystyczne brzmienie wypełnione jest elektroniką, ale jednocześnie wciąż stanowi spójną całość z albumem. Dla mnie emocjonalna bomba. Na koniec dostajemy klasycznie zaaranżowany „Old Money” (jedyne efekty pozostają na wokalu w refrenie, poza tym smyczki i fortepian) oraz „The Other Woman”, w którym Lana składa hołd Ninie Simone (jedyny cover na płycie). Obydwa utwory są piękną puentą bardzo udanego albumu.

Born To Die, którym zachwycał się świat męczył mnie swoją niespójnością i kombinowaniem – miałem wrażenie, że to co na nim słyszymy jest nieco wymuszone, na pokaz. W przypadku Ultraviolence jest zupełnie inaczej. Owszem, pozostały depresyjne teksty, ale tym razem idealnie wpisują się w muzykę „złamanego serca”. Artystka miała na pewno świadomość, że album ten jest trudniejszy i nie pozwoli jej osiągnąć tak dużego sukcesu komercyjnego jak poprzedni. Brakuje na nim singlowych hitów. Tym bardziej należy się szacunek – za tworzenie tego, co jest szczere.

Nadchodzi najbardziej nostalgiczna pora roku – jesień. Warto zaopatrzyć się w Ultraviolence i słuchać go podczas kontemplacyjnych spacerów lub wieczorem w domowym zaciszu. Pasuje idealnie.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.