Bóg, lub inaczej rozumiana siła wyższa, istnieje. Lub daje przynajmniej wyraźne sygnały swojej obecności. 11 lipca 2014 roku opuścił nas najwybitniejszy z żyjących kontrabasistów – Charlie Haden. Trzy dni wcześniej ukazał się album, który nagrał ze swoim wieloletnim przyjacielem Keithem Jarrettem, o jakże adekwatnym tytule Last Dance. Ostatni utwór na płycie nosi tytuł „Goodbye”. Czy można sobie wyobrazić piękniejsze pożegnanie? Prawdziwe, muzyczne epitafium.
Kariera Charliego Hadena rozpoczęła się w latach 50., gdy dołączył do kwartetu Ornette’a Colemana, z którym zrewolucjonizował podejście do jazzu. Muzycy odrzucili wszelkie konwenanse, a występu w nowojorskim klubie Five Spot odbiły się szerokim echem w artystycznym światku i były prawdziwym szokiem. Muzyka przestała mieć bariery, a improwizacje i arytmiczne solówki stały się nieodzownym elementem gatunku. Z Keithem Jarrettem, Haden spotkał się pierwszy raz w latach 60., gdy dołączył do jego American Quartet, z którym kultywowali tradycje jazzu improwizowanego. W kolejnych latach wzajemne zrozumienie i podobna wrażliwość między nimi doprowadziła do wielu wspólnych projektów, z których warto wyróżnić jeden z pierwszych albumów Hadena Closeness, czy Arbour Zena z kompozycjami Jarretta.
Charlie Haden przez kilkadziesiąt stworzył lub współtworzył kilka muzycznych kolektywów i dziesiątki albumów. Część z nich zawierała trudne improwizacje, które były dla słuchaczy nie lada wyzwaniem. Równocześnie jednak, Haden potrafił docenić piękno prostoty i ciepłych brzmień. Z niedawno wydanych albumów warto przypomnieć Sophisticated Ladies z 2010 roku, na którym klasyczny jazz połączony został z najpiękniejszymi damskimi głosami gatunku. Powstała płyta dla „prawdziwego gentelmana”. W ostatnich latach Haden pozostawał aktywny zawodowo, ale coraz częściej we znaki dawała mu się przebyta w dzieciństwie choroba polio. W 2012 artysta otrzymał „jazzowego nobla” – nagrodę NEA Jazz Masters.
W 2007 roku reżyser Reto Cardiff rozpoczął pracę nad biograficznym filmem muzyka. Jednym z pierwszym zaproszonych do współpracy artystów był, co oczywiste, Keith Jarrett. Długie rozmowy, wspomnienia dawnych lat i żywa pasja sprawiły, że Jarrett zaprosił wieloletniego przyjaciela do swojego domu w New Jersey na wspólne muzykowanie. W marcu tego samego roku, przez cztery dni wspólnego grania Panowie zarejestrowali sporo materiału, który najpierw ukazał się w 2010 roku na pięknym albumie Jasmine, a następnie cztery lata później na Last Dance. Album ten broni się sam, ale w sytuacji, gdy wiemy, że są to pożegnalne dźwięki Hadena, nabiera dodatkowej wartości.
Keith Jarret i Charlie Haden nie spotkali się po to, aby tworzyć rozbudowane kompozycje i pisać nową muzykę. Słuchając Last Dance wiemy, że „rozmawia” ze sobą dwóch przyjaciół. Sięgnęli po jazzowe standardy i popularne piosenki o miłości i zagrali je w bardzo oszczędnej formie. Dialog fortepianu i kontrabasu jest niespieszny, narracja przebiega w podobnym tonie, a przez brzmienie przebija się spokój, przyjaźń i zrozumienie. Każdy dźwięk jest dokładny i przemyślany. Jedynie podczas „Dance Of The Infidels” Buda Powella pojawia się nieco więcej improwizacji, dynamicznych solówek i chaosu. Takie wspomnienie dawnych lat, nieco zawadiackich, gdy „żyło się chwilą”. Poza nim jest raczej dostojnie, a muzycy celebrują każdą chwilę wspólnego grania. Wydaje się, że przez większą część albumu narrację prowadzi Jarrett, a Haden ogranicza się do oszczędnego akompaniamentu, ale w chwilach, gdy to on przejmuje stery nie możemy mieć wątpliwości, że obcujemy z geniuszem i wirtuozem kontrabasu. Płytę kończy „Goodbye” Gordona Jenkinsa, które w oryginale zaczyna się słowami „I’ll never forget you”. Faktycznie, Charlie Haden na zawsze zapisał się w jazzowym panteonie sław. W „Goodbye” wybrzmiewa jego ostatnia solówka, a całość się jakoś smutno urywa…
„Art is dying in this world, and so is listening, as the world becomes more full of toys and special effects” – napisał Keith Jarrett we wstępie do Jasmine. Kolejny i niestety ostatni album duetu jeszcze bardziej podkreśla te słowa. Last Dance to płyta domowego zacisza, która zasługuje na pełną uwagę i wysłuchanie od początku do końca. Żegnamy kolejnego z największych. Niewiele wcześniej zmarł Horace Silver, nadszedł też czas Charliego Hadena. Cieszmy się muzyką, którą nam zostawili.
PS. W sobotni wieczór, w Gdańsku odbył się koncert Esperanza+, którego dyrektorką artystyczną była trzydziestoletnia kontrabasistka i wokalistka jazzowa Esperanza Spalding. Prawie czterogodzinne muzyczne show zawierało wiele jazzowych momentów, a młoda artystka pojawiła się na scenie w towarzystwie między innymi Marcusa Millera, Herbiego Hancocka, a przede wszystkim Wayne’a Shortera, który napisał nawet specjalnie dla niej utwór.
Prawdziwy krąg życia. Mistrzowie opuszczają ten świat, a na ich miejscu pojawiają się godni następcy. Jazz pozostaje wiecznie żywy.