Minor Giant to kolejny debiutant w znanej w progresywnym świecie wytwórni Festival Music (ta ma w swoim katalogu między innymi płyty Citizen Cain, Credo, Seana Filkinsa, Manninga, Tinyfish, Twelfth Night, Abel Ganz, Solstice, Cosmograf, czy Magenty). To holenderska formacja stworzona w 2011 roku przez młodziutkiego klawiszowca Rinderta Lammersa, do którego jako pierwszy dołączył perkusista Roy Post. Historia zespołu nie jest długa, a jednym z ważniejszych jej momentów jest pierwszy występ grupy na holenderskim festiwalu Progmotion we wrześniu 2012 roku, podczas którego Minor Giant supportował legendarny Galahad. Najważniejsza była jednak w tych minionych latach praca nad debiutanckim albumem. Nagrany w studiu The Pitt w Boskoop, przy pomocy między innymi klawiszowca i głównego kompozytora Knihgt Area, Gerbena Klazingi, światło dzienne ujrzał pod koniec czerwca tego roku.
On The Road jest na swój sposób koncept albumem dotyczącym różnych dróg jakie ludzie wybierają w swoim życiu oraz nadziei i siły, których każdy z nas potrzebuje w podróży przez to życie. Troszkę rozmarzona, symboliczna i utrzymana w pastelowych kolorach okładka dobrze oddaje ducha muzyki pomieszczonej na krążku. To progresywny, symfonicznie wręcz zaaranżowany progresywny rock czerpiący głęboko z dorobku stylu z lat siedemdziesiątych, ale też z bardziej współczesnych neoprogresywnych artystów. Na stronie kapeli w opisie dotyczącym muzycznych wpływów można znaleźć między innymi takie nazwy, jak Neal Morse, Spock's Beard, Frost*, Transatlantic, czy Camel. I nie są to złe kierunki, choć słuchając On The Road można też i wymienić IQ, czy holenderski Flamborough Head.
Na On The Road znajdziemy 54 minuty muzyki podzielone na sześć kompozycji. Trzy z nich mają rozbudowaną i dłuższą formę. Są wśród nich dwie najlepsze rzeczy w zestawie – rozpoczynający całość utwór tytułowy oraz zamykający płytę i najdłuższy The Last Road. Znajdziemy na nich wszystko to, co w muzyce Minor Giant najważniejsze. Liczne zmiany tempa i nastroju, symfoniczne aranżacje i przede wszystkim dużo solowych partii klawiszowych i gitarowych. Tych pierwszych jest zdecydowanie więcej, co nie dziwi w kontekście tego, kto jest liderem formacji. Z drugiej strony należy pochwalić bardzo stylową grę na gitarze Jordi Repkesa. Polecam szczególnie jego naprawdę udane, najlepsze na płycie, solo w końcówce The Last Road. Może ono w istocie ucieszyć prawdziwych miłośników progrocka.
Mimo tego jako całość album nie powala. Zespołowi brakuje pomysłu na większą wyrazistość, a płyta jest przewidywalna i brak jej dramaturgii. W efekcie tego poszczególne numery zlewają się w jedną – fakt, że dość spójną – muzyczną masę, pozbawioną przełomowych, mocnych melodycznie momentów.