ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Lambchop ─ Mr. M w serwisie ArtRock.pl

Lambchop — Mr. M

 
wydawnictwo: Merge 2012
 
1. If Not I'll Just Die [4:25]
2. 2B2 [5:40]
3. Gone Tomorrow [6:57]
4. Mr. Met [7:10]
5. Gar [5:28]
6. Nice Without Mercy [5:47]
7. Buttons [5:21]
8. The Good Life (Is Wasted) [3:20]
9. Kind Of [5:28]
10. Betty's Overture [3:21]
11. Never My Love [3:02]
 
Całkowity czas: 55:00
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,1

Łącznie 3, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
05.02.2014
(Recenzent)

Lambchop — Mr. M

Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki… powiedziało się przed wiekami greckiemu filozofowi i – by tak rzec – jakoś dziwnie prawdziwie uwarunkowało owo stwierdzenie ludzkie poczynania. Poszukując bowiem nowości, goniąc za nieodgadnionym robimy wszystko, by nie dało się zatrzymać w czasie i w przestrzeni marzenia o chwili, która jednak mogłaby trwać wiecznie. Aby już na zawsze (no, choćby ponownie po latach) sięgnąć można było po ten blichtr emocji i uczuć, jakiego nam tak bardzo trzeba. Powracającego w pamięci i zarazem niedościgłego wzoru.

Od wspomnianej wyżej zasady nie sposób się uwolnić w życiu codziennym. Ot, robimy co robimy, wiedząc, że nie będzie można powtórzyć swoich decyzji. Mierzymy się z rzeczywistością, kształtując ją różnie, raz to nazywając nasze poczynania słowem „przełom” lub też „odkrycie”, tudzież mimo pozornego nowatorstwa naszych działań robimy krok wstecz, narażając się na krzyk i niechęć otaczających nas krytyków. Robimy „krok wstecz” tym samym próbując jednak zaprzeczyć prawdziwości twierdzenia Heraklita.

Tyle my, zwykłe żuczki. Artyści – oni mają gorzej. Ich, niczym rzymskich legionów – nie wolno powstrzymywać przed parciem naprzód. Mają eksplorować nowe terytoria, wyznaczając nowy porządek świata na zawsze. Namalowany obraz, nakręcony film, napisana muzyka – wszystko to winno być zawsze „krok przed” ewentualną bazą porównawczą. Zwłaszcza odnoszącą się do własnej, wcześniejszej twórczości.

No i brną w ten kierat jeden po drugim. Opowiadają dyrdymały, powielane przez rzesze krytyków, iż „to lub tamto dzieło to nowe spojrzenie na sztukę, to rzecz dotąd nie mająca swego pierwowzoru, absolutnie ponadczasowy wytwór nie istniejącej nigdzie indziej myśli artysty”… bla bla bla… i takie tam kwestie. Wszystko się da porównać. Sprowadzić do wspólnego mianownika, gdyż… everything could be explain with mathematics… jak śpiewał Steve Hogarth. I po to? Byśmy mogli w sobie znaleźć uzasadnienie do heraklitowej myśli sprzed wieków? A po co takiego uzasadnienia szukać?

Artyści, którzy mają za nic brednie greckiego filozofa trafiają się niezmiernie rzadko. Niemożliwe jest wejść dwukrotnie do tej samej rzeki… w domyśle – nawet tego nie próbuj, bo poniesiesz klęskę. Świat zakpi z twoich poczynań, zostaniesz wyśmiany i szybko zapomniany. Bo tylko nowe, nowsze, najnowsze jest inne i dlatego warte zapamiętania. Phi, akurat! Jak to dobrze, że istnieją twórcy, którym owa bariera zaszczepiona w ludzkim umyśle jest obca zupełnie. Liczy się dla nich piękno, uczucie, przekonanie o ponadczasowych wartościach. Co powie na to świat? A kogóż to obchodzi? Z całą pewnością owa kwestia nie interesuje Kurta Wagnera.

Nowy album Lambchop celowo, z wyrachowaniem zaczyna się dokładnie w tym miejscu, gdzie lata temu skończył się Is A Woman. Tak, ten najpiękniejszy, najbardziej zjawiskowy krążek, jaki Wagnerowi i spółce udało się pod nazwą Lambchop stworzyć. Tamten album, to subtelna, zwiewna, łagodna i pełna dostojeństwa muzyka, w której każdy dźwięk jest na właściwym miejscu. Mr M to tak naturalna kontynuacja tamtej myśli, iż bardziej już nie można. Nadal brzmienie instrumentów urzeka swoją tajemniczością. Ponownie lekko zbolały, przesiąknięty głos wokalisty opowiada historie niezwykłe. Ten album jest więc niby taki sam, jak płyta z 2002 roku, a jednak jakby inny. Nacechowany odrobiną szaleństwa. Niby stonowanego, a jednak czającego się tuż za rogiem. Wystarczy tylko lekko uchylić drzwi i już stoimy twarzą w twarz z witkiewiczowskim przerażeniem wariata. Ta niezwykła siła drzemie w każdym z nagrań. Czy będzie to taka zwiewna i urocza piosenka Gone Tomorrow, której za przebojową uznać nie sposób, choćby za sprawą jazzowego szaleństwa, jakie pojawia się w finale utworu, gdzieś tak około minuty przed końcem. Albo zakotwiczony w rytmie żałobnego marsza Nice Without Mercy, gdzie elegijny nastrój wzbudza w słuchaczu swoistą… radość. Tudzież nietypowy dla Lambchop utwór Gar, pachnący z jednej strony zblazowaną balladą grywaną grubo po północy w klubie dla bogaczy, a z drugiej przesycony klimatem rodem z filmów z lat siedemdziesiątych. Albo Betty’s Overture niosący w sobie irytujące nawiązanie do muzyki doskonale nam znanej. A jednak innej. Bo każdy z kawałków składających się na najnowsze dzieło grupy Kurta Wagnera to takie miniaturowe arcydzieło melodii, instrumentacji i melancholii. Nieśpieszne, wręcz tajemnicze. Łagodne. Wysmakowane do bólu. Całe szczęście, że jest jeszcze na świecie miejsce na taką muzykę.

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki? Są tacy, których ta zasada się nie ima. I pięknie.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.