ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Jethro Tull ─ Thick As A Brick w serwisie ArtRock.pl

Jethro Tull — Thick As A Brick

 
wydawnictwo: Chrysalis Records 1972
dystrybucja: EMI Music Poland
 
1. Thick As A Brick Part One (Anderson, Bostock) [22:45]
2. Thick As A Brick Part Two (Anderson, Bostock) [21:06]
 
Całkowity czas: 43:51
skład:
Apart from a short orchestral passage, the members of the group played all the instruments themselves. In addition to his usual flute, acoustic guitar and singing roles, Ian Anderson extended his virtuosity to violin, sax and trumpet, while Martin Barre played a few lines on that delightful mediaeval instrument, the lute, as well as his electric guitar, John Evan played organ, piano and harpsichord, Jeffrey Hammond-Hammond played bass guitar and spoke some words and new drummer Barriemore Barlow added the timpani and percussion.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,19
Arcydzieło.
,79

Łącznie 105, ocena: Arcydzieło.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
22.11.2013
(Recenzent)

Jethro Tull — Thick As A Brick

Piątek z Agronomem – odcinek V.

Dołączenie do Jethro Tull Jeffreya Hammonda-Hammonda oznaczało początek nietypowo jak na zespół Andersona długiego okresu stabilizacji personalnej. Okres ten rozpoczął się od… kolejnej zmiany w zespole. Tym razem w stronę drzwi podreptał Clive Bunker. Perkusista zresztą nosił się z zamiarem odejścia już od pewnego czasu – popularność, jaką od czasu „Stand Up” cieszył się Jethro Tull, oznaczała nieustanny kierat koncertowy, który Bunkera coraz bardziej męczył. A skoro wokół zespołu zaczął orbitować kolejny dawny znajomy – Barrie Barlow – Clive zapowiedział Ianowi, że gdy tylko spotka właściwą kobietę, poświęci się życiu rodzinnemu. I na przełomie lat 1971/72 dokładnie tak się stało.

Skoro zastępca (on również żartobliwie zmodyfikował swoje personalia, podpisując się Barriemore Barlow) znalazł się od razu, Jethro przystąpili do nagrania kolejnej płyty. Ian Anderson bronił swego zespołu przed łatką „rock progresywny” bardzo wytrwale, jednak po wydaniu „Aqualung” Jethro Tull na stałe zaszufladkowano wśród prog-rockerów. Skoro tak – kpiarz i przechera Ian postanowił zadrwić z krytyków (i z fanów chyba też). Chcą prog-rocka? Dobra, będą go mieli. Anderson stworzył pełen pokręconych metafor, mający postać swobodnego strumienia świadomości, rozbudowany poemat (jako jego autora podawał dziesięcioletniego* geniusza Geralda „Młodego Miltona” Bostocka), ilustrując go równie rozbudowaną formą muzyczną – trzy kwadranse grania, podzielone na części jedynie ograniczeniami winylowej płyty; a wszystko świadomie miało być jak najbardziej pretensjonalne i nadęte.

„Tępy jak cegła” trafi na rynek 10 marca 1972. Forma wydania też była po prog-rockowemu bizantyjska: płytę opakowano w egzemplarz lokalnej gazety fikcyjnego miasteczka St.Cleve, z którego tenże Bostock się wywodził. Na dwunastu stronach jest wszystko: artykuł o tym, jak to poemat „Thick As A Brick” narobił zamieszania w młodzieżowym konkursie poetyckim, a jego autora zdyskwalifikowano po prezentacji poematu na falach radia BBC, co wzbudziło spory skandal, informację o czternastoletniej uczennicy, utrzymującej, że jest w ciąży właśnie z małym Bostockiem, informacja o tym, że zespół Jethro Tull nagrywa płytę opartą na „Tępym…”, reklamy, program TV, relacje i wyniki sportowe (na zdjęciach można wypatrzeć muzyków Jethro), ogłoszenia lokalne, różne drobiazgi (w tym mój ulubiony: artykulik o tym, jak to małżeństwo, wojażujące po Bliskim Wschodzie wraz z ukochanym pieskiem-pekińczykiem, gdy pewnego razu w restauracji chcieli zamówić coś dla głodnego pupila, po chwili dostali tegoż zapieczonego z ryżem na tacy) no i rzecz jasna ów nieszczęsny poemat „Thick As A Brick” w całej okazałości.

Jak to czasem bywa – gdy bardzo się chce coś zrobić, to nie wychodzi. Albo wychodzi zupełnie inaczej, niż by się chciało. Ian Anderson zamierzał zadrwić z prog-rocka, stworzyć swoistą parodię tego gatunku, ponabijać się z jego nadęcia, z pompatycznych tekstów – tymczasem wyszedł mu jeden z najlepszych albumów w historii gatunku i jedna z czterech najlepszych – obok „Aqualung”, „Pieśni z boru” i „Koni pociągowych” płyta Jethro Tull. Zwłaszcza brzmienie jest niesamowite: wszechobecne, mocno brzmiące organy Hammonda, to wygrywające efektowne pasaże, to przycinające rytmicznie wraz z sekcją, do tego nowy, fantastyczny technicznie perkusista, obok zwykłych bębnów chętnie korzystający z  delikatnie dźwięczącego ksylofonu, do tego należycie ekspresyjna gitara elektryczna i pięknie, czysto brzmiąca akustyczna… Poezja. Jedyne, czego tu brakuje, to bardziej wyeksponowanego Jeffa – gitara basowa jest trochę za bardzo w tle.

Sam utwór nie jest zbyt złożony w swojej konstrukcji: Anderson wprowadza tu kilka tematów, które następnie ciekawie rozwija i przetwarza. Niektóre z tych tematów są wyjątkowej urody – ot, choćby spinająca całość klamrą partia gitary akustycznej i fletu czy podniosła sekcja znana jako „The Poet And The Painter” – jeden z najbardziej czarujących fragmentów prog-rocka lat 70. No i rzecz jasna „From The Upper Class” – z tym czarownym, a zarazem ekspresyjnym popisem fletu, wdającego się w ciekawy duet z resztą zespołu (trochę na zasadzie concerto grosso) i z czarowną, wywiedzioną z renesansu, bardzo „rycerską” melodią.

Są tu typowe dla prog-rockowego grania kontrasty – nastrojowe akustyczne pasaże są zestawiane z mocniejszymi, bardziej ekspresyjnymi elektrycznymi. Są tu żwawe, iście jazzrockowe fragmenty – gdyby tak w sekcji “See there, a son is born…” zastąpić organy Hammonda przez dęciaki (zresztą Ian sięga po trąbkę i saksofon) – to już byłby wypisz wymaluj King Crimson początku lat 70. Zresztą bardzo crimsonowo pobrzmiewa początek drugiej części suity – zwłaszcza to, co dzieje się po fragmencie z fletem odgrywającym dziecięcą rymowankę i krótkim solo perkusji, jako żywo przypomina fragmenty płyty „Lizard”. A zaraz potem jest chyba najbardziej czarujący fragment suity: organy, gitara akustyczna, ksylofon i niezwykła atmosfera jakby z jakiejś uroczystości. I po porcji rockowego grania, mieszającego podniosłe pejzaże z gitarowymi popisami, mamy powrót do tematu, od którego całość się zaczęła…

Mam wrażenie, że siła „Thick As A Brick” tkwi właśnie w prostocie – nie ma tu szalonej gamy różnych pomysłów muzycznych, jest w sumie kilka melodii, które są następnie ciekawie rozwijane i przetwarzane. Do tego – wzorcowa wręcz konstrukcja: pięknie i efektownie przeplata się tutaj ze sobą angielski folk, hard rock, muzyka dawna i jazz, przez całe trzy kwadranse perfekcyjnie udaje się unikać pompy i zadęcia (a to niewielu prog-rockowcom udawało się przy okazji dużych form), do tego poszczególne fragmenty 45-minutowej suity są ze sobą połączone bardzo logicznie i konsekwentnie, ilustrując kolejne meandry tekstu. A sam tekst… no cóż – może miała wyjść absurdalna „sałatka słowna”, w efekcie wyszedł rozbudowany, ironiczny, pełen ciętego humoru poemat, opis życia pewnego anonimowego Brytyjczyka od narodzin aż po śmierć, nie zostawiający suchej nitki na całym angielskim społeczeństwie pierwszej połowy lat 70. Zresztą owa bezlitosna krytyka była ponoć powodem, dla którego zdyskwalifikowano Geralda Bostocka…

„Thick As A Brick” spotkał się z gorącym przyjęciem publiki i szybko stał się stałym punktem koncertów grupy (najpierw w całości, potem w postaci eleganckiego skrótu, by powrócić w pełnej wersji na niedawnych solowych koncertach Andersona). Ian postanowił co nieco odpocząć od rozbudowanych form i powrócić do zwięzłych kompozycji, zaś Chrysalis, co by co nieco dorobić sobie na popularności zespołu, wydała dość nietypowy, dwupłytowy album składankowy. O czym więcej w kolejnym odcinku.


 

* w oryginale Bostock miał 8 wiosen; "Thick As A Brick 2" z roku 2012 przedstawia go jako 50-latka - więc wychodzi, że w roku 1972 Mały Milton miał jednak 10 lat.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.