ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Snakecharmer ─ Snakecharmer w serwisie ArtRock.pl

Snakecharmer — Snakecharmer

 
wydawnictwo: Frontiers Records 2013
 
01. My Angel [5:06]
02. Accident Prone [4:26]
03. To The Rescue [5:18]
04. Falling Leaves [5:55]
05. A Little Rock & Roll [5:51]
06. Turn Of The Screw [5:16]
07. Smoking Gun [5:40]
08. Stand Up [5:03]
09. Guilty As Charged [5:22]
10. Nothing To Lose [4:03]
11. Cover Me In You [3:42]
 
Całkowity czas: 55:54
skład:
Vocals : Chris Ousey , Guitars : Micky Moody, Guitars : Laurie Wisefield , Bass : Neil Murray , Drums : Harry James, Keyboards : Adam Wakeman
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 1, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
21.11.2013
(Recenzent)

Snakecharmer — Snakecharmer

 

Dlaczego  obecnie najlepsze płyty hard-rockowe nagrywają muzycy, delikatnie mówiąc, mocno zaawansowani w latach? Moim zdaniem jest to spowodowane  zdrowotnymi przypadłościami podeszłego wieku, mianowicie demencją starczą i głuchotą. Demencja starcza, zwana popularnie sklerozą, zwykle charakteryzuje się tym, że w miarę dobrze pamięta się to co było czterdzieści lat temu, a ni cholery tego co było godzinę temu. Dlatego starzy hard-rockowcy robią płyty dokładnie według standardów gatunkowych z połowy lat siedemdziesiątych. A ponieważ od tego czasu nikt nic lepszego w tym względzie nie wymyślił, no to trzymają się najlepszych wzorców. Do tego i słuch nie ten – no to grają głośno. 

 Można się śmiać, ale faktycznie ostatnio artyści hard’n’heavy w wieku przedemerytalnym nagrywają same zacne rzeczy. Nie wiem, skąd się to bierze,  może dlatego, że te stare repy mają jako taką pozycję rynkową, jadą na popularności, której się dorobili eony temu, kiedy jeszcze tygrysy szablastodziobe buszowały po śmietnikach w naszych blokowiskach i łatwiej im dotrzeć do tak konserwatywnej publiczności jak ja,  a ci młodsi jakoś nie bardzo mają okazję się przebić. A może są po prostu lepsi i ci młodsi jeszcze się muszą od nich sporo nauczyć?

 Właściwie Snakecharmer to też bardzo młoda kapela, istniejąca niecałe trzy lata. Tyle, że większość tworzących ją muzyków młoda jest najwyżej duchem – Mike Moody, główny wiosłowy Whitesnake z lat 1978-84, Neil Murray – basista tamże w podobnym okresie, Laurie Winsfield – w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych gitarzysta Wishbone Ash, Herry James, perkusista min. Thunder  oraz dwaj młodsi – klawiszowiec Adam Wakeman z „tych” Wakemanów, oraz  wokalista Chris Ousey, udzielający się wcześniej w mniej znanych grupach.

 Zaczynali tak jak wiele początkujących kapel – od grania coverów, głównie były to numery Whitesnake. Ale zaczęli też kombinować też coś po swojemu, załapali się na kontrakt z Frontiers i w styczniu tego roku ukazała się ich debiutancka płyta.

 Jeśli ktoś po takim składzie spodziewał się muzyki w stylu wczesnego Whitesnake, to absolutnie się nie pomylił. Gdyby jeszcze Coverdale na  wokalu… Niestety Ousey jest najsłabszym elementem tej układanki – dobry, solidny wokalista, dobrze czujący się w takim repertuarze, ale to jednak nie to. Tu aż się prosi o kogoś z większym głosem. Reszty już nie ma się co czepiać, bo to stylowy hard-rock (inni mogą powiedzieć staromodny), przygotowany przez solidnych fachowców. Zaletą tego krążka na pewno jest to, że jest to naprawdę równa płyta, a wadą, że mogłaby być trochę lepsza, bo mimo wszystko  brakuje ze dwóch, trzech takich jeszcze konkretniejszych lokomotyw. A może się czepiam, bo i tak znajdziemy tu kilka bardzo porządnych, nawet lepiej niż dobrych numerów.  Chociażby „My Angel”, „A Little Rock & Roll”, „Turn of The Screw”, pudlowaty “Smoking Gun” (w lepszych czasach mógłby być to spory przebój). Jest też bardzo przyzwoita ballada „Falling Leaves”. Z drugiej strony takich numerów jak „Stand up” i „Guilty As Charged” mogłoby nie być. W ogóle końcówka jakby nieco słabsza.

 Absolutnie nic odkrywczego, absolutnie nic nowatorskiego –  hard-rockowa konserwa i tyle. I wystarczy. I bardzo dobrze. Słucha się tego naprawdę bardzo przyjemnie. Gdyby wokal był lepszy… Album nieco słabszy od ostatniego dzieła Doogiego White’a, też występującego w tej lidze – siedem gwiazdek z plusem.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.