„Oceany Cichych Włkań i Potężnych Ech”, czyli Eloy für dummies – odcinek 5
„Power And The Passion” był pierwszym znaczącym zwrotem stylistycznym w karierze zespołu. Nie wszystkim to się podobało. Nie wszystkim to mało powiedziane; praktycznie każdy poza Bornemannem nie był entuzjastą bardziej złagodzonego brzmienia. Sytuację podsycał dodatkowo ówczesny menago kapeli – Jay Partridge, który miał całkiem niemały udział z całej zadymie. Niemniej historia skończyła się na tym, że panowie się poobrażali na siebie nawzajem i ostatecznie Bornemann został z zespole sam. Gdy zdawało się, że to już Eloy zakończy żywot, z pomocą liderowi przyszła wytwórnia, która wpierw przekonała go do nie porzucania projektu, a potem pomogła w zwerbowaniu nowych grajków. W ten oto sposób nowy skład uzupełniony o klawiszowca Detleva Schmidtchena (który tak samo jak swego czasu Manfred Wieczorke – został przekwalifikowany z gitarzystę na klawiszowca), basistę Klausa-Petera Matziola i bębniarza Jurgena Rosenthala mógł rozpocząć pracę nad nową płytą.
Jednak pomimo tak istotnych zmian personalnych „Dawn” nie prezentuje drastycznej tranzycji stylu. Owszem, pojawiły się smyki, ale brzmenie pozostało w miarę zachowane. Oczywiście słychać dalszą symfonizację zespołu, która zdaje się być kolejnym naturalnym krokiem w rozwoju grupy.
Oczywiście znajdzie się tu i ówdzie trochę gitarowego pogrywania jak chociażby we wstępie do „Between The Times” jednak znacznie łagodniejszego niż to, które dane nam było usłyszeć na „Inside”, czy „Floating”.
Jednak to utwory bliższe chociażby tym, które pojawią się kilka lat później na najlepszych plytach zespołu wypadają najlepiej. Delikatny „The Sun-Song”, obie części – szczególnie pierwsza z nich przepełniona klawiszowymi pasażami - „The Lost” („Introduction” jest fajnie pokręcony; znajdziecie tu i chóry i typowo progresywne przejścia i sympatyczne smyki pod koniec) są wyznacznikami nowego stylu Eloy.
Jednak - tak jak w przypadku poprzedniczki - najlepsze zachowano na koniec. Na niesamowicie rozpędzony brzmi „The Midnight Flight/Victory Of Mental Force”, sennie i pięknie prowadzony jest “Gliding Into Light and Knowledge”, a “Le Réveil Du Soleil/The Dawn” również i ciekawie się rozwija, zdając się być delikatnym pojedynkiem gitarowo-klawiszowym na tle dość wolnego tempa. Jak widać panowie Bornemann i Schmidtchen potrafią razem wytworzyć niesamowicie wciągające fragmenty.
Płyta „Dawn” jest zaledwie przedsmakiem przed prawdziwym sukcesem - przede wszystkim artystycznym - na który grupa ciężko zapracowała. W tych czterdziestu kilku minutach pojawiły się elementy stylu i brzmienia, które wyznaczyły zespołowi ścieżkę, którą będzie on podążać przez kolejnych kilka lat i które zaowocują najlepszymi krążkami w dyskografii kapeli.