ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Annihilator ─ Feast w serwisie ArtRock.pl

Annihilator — Feast

 
wydawnictwo: UDR 2013
 
1. "Deadlock"
2. "No Way Out"
3. "Smear Campaign"
4. "No Surrender"
5. "Wrapped"
6. "Perfect Angel Eyes"
7. "Demon Code"
8. "Fight The World"
9. "One Falls, Two Rise"
 
Całkowity czas: 49:35
skład:
Jeff Waters - guitars, bass and backing vocals
Dave Padden - lead/backing vocals, guitars
Mike Harshaw - drums
Alberto Campuzano - bass
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 7, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
27.09.2013
(Recenzent)

Annihilator — Feast

Poprzedni album kanadyjskiej legendy thrash metalu ("Annihilator" z 2010 roku) to było to - idealne połączenie unikalnego stylu tego zespołu (maestria gitarowa i pierwotna energia) z nieuniknioną ostatnio w metalu nowoczesnością. Po kilku słabszych, jeśli nawet nie kompromitujących wydawnictwach ("Metal", "All For You"), album ten przywracał wiarę w talent Watersa i kompanii (ciągle modyfikowanej).

Po 3 latach niestety panowie zaczęli jeszcze bardziej kombinować i "unowocześniać" swoją muzykę. "Feast" tylko momentami przypomina poprzedniczkę ("Deadlock", "No Way Out"), w większość dosłownie każdy utwór został fatalnie zepsuty karczmiarnymi przyśpiewkami, refrenikami, chórkami, i jakimiś gitarowmi dziwolągami. W efekcie muzyka sprawia wrażenie poszatkowanej - świetny riff, tempo, rżnąca niczym piła łańcuchowa gitara, napompowany od energii biceps Watersa - już nóżka i główka lata, i nagle... te głupie dodatki. Jakiś sampel, jakieś popowe słodzenie, płaczliwe intro, pseudo-balladowe wycie czy punk-roczkowe klimaty i cały klimat siada. Najlepszy przykład to potworek w postaci "Perfect Angel Eyes" - aż zęby bolą. Za kilka sekund dla odmiany znowu taki fragment, że aż kapcie spadają z nóg. Brzmienie także zostało jeszcze bardziej wysterylizowane i nabłyszczone w stosunku do poprzedniczki (która brzmiała OK - a najlepiej oczywiście brzmiało "King Of The Kill", czy doczekamy się powrotu do tamtego stylu?).

"Feast" ma tylko 9 utworów, moim zdaniem idealnie jeśli chodzi o ilość. Nie ma nic gorszego niż energetyczny thrash zapchany 16 utworami, z których połowa nadaje się do kosza. Im bardziej skondensujemy tą bezkompromisową zajebistość, tym lepiej - co pokazał Slayer na "Reign In Blood". Tutaj te 9 utworów zostało rozciągnięte czasowo na 50 minut. Gdyby wyrzucić "smaczki" o których lamentuję powyżej, zostałoby 38 minut baaardzo przyzwoitego rzemiosła. A tak jest tylko średnio. Warto posłuchać i nałożyć sobie na talerzyk co najlepsze w "Feast". Reszta jest strawna jak kilogram fasoli popite kefirem. Z oceną waham się pomiędzy 5 a 6. 
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.