Dokształt koncertowy. Semestr drugi.
Wykład szósty.
Dalej lata osiemdziesiąte i dalej dużo klawiszy. I pewnie tak jeszcze przez kilka tygodni będzie. A potem przeniesiemy się za Ocean.
Lat osiemdziesiątych bez Duran Duran raczej wyobrazić sobie nie można. Była to wtedy jedna z najpopularniejszych kapel rockowych na świecie. Tak rockowych, bo czy się komuś to podoba, czy nie, to Duran Duran jest kapelą rockową. Oczywiście z tej bardziej „pośledniej”, raczej pop-rockowej półki, ale zawsze. Byli, co prawda, mocno wystylizowani, zgodnie z kanonami ówczesnej mody, ale nie przeszkadzało im to grać momentami naprawdę porywająco. Początek kariery mieli bardzo efektowny, bo dwie pierwsze płyty, a z pewnością „Rio”, to już klasyka. Potem co prawda zaczęło bywać różnie, ale w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych rządzili.
Za to sama „Arena” jest koncertówką mocno podejrzanej konduity. Podejrzane jest już to, że nie ma w miarę sensownie wyszczególnionych miejsc, z których pochodzą dane nagrania. „Recorded Around The World” – tak jest napisane we wkładce. Jasne, tyle, że raczej nie na żywo. To, że „Arena” jest sztukowana w studiu to pewne. Pytanie tylko w jakim stopniu. Nie zdziwiłbym się, gdyby tylko oklaski były autentyczne. Może jestem jednak trochę niesprawiedliwy? Może nie jest aż tak źle? Wokale są takie nieco chropawe, miejscami bardziej wykrzyczane, a zespół śmiga aż miło. Brzmi to wszystko mocno, dynamicznie, naprawdę rockowo. Jaka by ta zawartość „cukru w cukrze” nie była, mimo wszystko to, co jest na „Arenie” dobrze oddaje sceniczne możliwości Duran Duran. Bo jest i taka stosunkowo świeża, „uczciwa” koncertówka z archiwalnym materiałem, nagrana pod koniec 1982 i słychać tam (widać również, bo DVD też jest dostępne), że Brytyjczycy na żywo radzili sobie wybornie. No to czego „Arena”, a nie właśnie to? Bo „Arena” była dużym wydarzeniem medialnym, poza tym podsumowywała pierwszy okres działalności, a poza tym „Arena” to nie tylko sama płyta, a także… Ale o tym później.
Okej, przyjmijmy, że to co słyszymy na płycie ma swoje realne pokrycie w tym, co się w rzeczywistości na scenie (scenach) działo. Przy takim założeniu „Arena” jawi się jako bardzo fajny, dynamiczny koncert, a repertuar jest dokładnie taki, jaki w takiej sytuacji powinien być. Właściwie jest wszystko. Początkowo nie było „Girls on Film” i „Rio”, ale na remajsterze te braki uzupełniono. Może najwyżej komuś brakować „Reflex”. Klasyczne „The Best, ino na żywo”. Ja tam nie mam żadnych zastrzeżeń repertuarowych, są wszystkie moje ulubione numery – „Careless Memories”, „Save A Prayer”, czy „Rio”.
Oprócz „Areny” audio mamy też „Arenę” z obrazkami. Ale to zupełnie nie to samo. Filmowa „Arena” to nie jest wcale rejestracja koncertu, chociaż sekwencje muzyczne zajmują większość czasu(*). To film fabularny, wyreżyserowany przez Russella Mulcahy, który dzieje się na koncercie Duran Duran. I tytuł jest też nieco inny – „Arena (An Absurd Notion)”. A najważniejszym fragmentem tego filmu jest siedmiominutowy teledysk do „Wild Boys”. Ten klip to potęga, jeden z najlepszych w historii, porównywalny nawet do „Thrillera” Michaela Jacksona. I chociażby z tego powodu warto ten film pooglądać.
(*) – Skręcono je podczas koncertu w Oakland, na początku 1984. Materiał był emitowany w telewizji jako „As The Lights Go Down”. Obecnie dostępne jako bonusowe DVD na remasterze „Seven And The Ragged Tiger”.
A teraz kursanty pytania: