ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu T2 ─ It’ll All Work Out in Boomland w serwisie ArtRock.pl

T2 — It’ll All Work Out in Boomland

 
wydawnictwo: Decca Records 1970
 
1. In Circles (8:37)
2. J.L.T. (5:55)
3. No More White Horses (8:37)
4. Morning (21:12)
Bonus tracks:
5. Questions and Answers (5:17)
6. CD (7:01)
7. In Circles (live) (9:07)
 
Całkowity czas: 44:06
skład:
Peter Dunton – drums, vocals
Keith Cross guitar, keyboards, harmony vocals
Bernard Jinks – bass, harmony vocals
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,7
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,20
Arcydzieło.
,78

Łącznie 105, ocena: Arcydzieło.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
16.03.2013
(Gość)

T2 — It’ll All Work Out in Boomland

Wiele tęgich umysłów łamało sobie głowy nad zdefiniowaniem sukcesu. Tematyce tej można by poświęcić wiele opasłych tomów, co zresztą uczyniono, a i tak każdy miałby własne wyjaśnienie tego często używanego, a wcale niełatwego do opisania terminu. Sukces, nie dość, że trudno powiedzieć, czym on w istocie jest, zachowuje się często-gęsto jak mimoza - to zjawia się, to znika. Losowo spływa to na jednego, to na drugiego człowieka. Podobnie rzecz ma się w przypadku grup rockowych – na początku lat 70. działał taki ich bezlik, że tylko nieznaczna ich część dostąpiła zaszczytu nieśmiertelnej sławy. A T2 nie, choć mieli wszelkie atrybuty predestynujące ich do znacznych osiągnięć. Aliści fakt, że po z górą czterech dekadach wciąż znajdą się zapaleńcy wynoszący ich dokonania na ołtarze, świadczy o tym, że jednak pewien, choć dość specyficzny, sukces osiągnęli.

T2 w Polsce nie powinno być nazwą całkiem nieznaną. Pomijam już fakt, że dobra muzyka zawsze znajdzie swoich słuchaczy, co najwyżej będzie ich niewielu. Znaczną rolę w propagowaniu twórczości brytyjskiego tria odegrała niezawodna Trójka z audycjami red. Beksińskiego na czele. Z racji wieku nie dane mi było ich posłyszeć, znam jednak osoby, które właśnie dzięki niemu zetknęły się z It’ll All Work Out in Boomland.

A skąd się ten znakomity album w ogóle wziął? Zwięźle rzecz ujmując, z niespełnionych ambicji Petera Duntona. Zdolny perkusista, zainteresowany grą Mitcha Mitchella i Keitha Moona, już od 1967 roku udzielał się w różnych zespołach - początkowo razem z Rodem Harrisonem i Bernardem Jinksem tworzył Neon Pearl,  następnie występował z grupą Please. W sumie nagrał z nimi materiał na trzy płyty – i wszystkie one ukazały się dopiero wiele, wiele lat później. Współpracował także z The Gun oraz Bulldog Breed, gdzie poznał nastoletniego, acz wielce uzdolnionego gitarzystę Keitha Crossa. Na samym początku roku 1970, niezrażony tym, że los przez kilka poprzednich lat jakoś nie miał zamiaru się do niego uśmiechnąć, założył własną formację – trio Morning. W jej skład weszli także, wzmiankowani powyżej: stary znajomy, basista Bernie Jinks, a także Keith Cross. Szczególnie ten drugi stał się bardzo ważną postacią. Choć to Dunton odpowiadał za całość repertuaru, gitarzysta wywarł ogromny i niedający się przecenić wpływ na brzmienie zespołu. Mimo ledwie 18 lat na karku grał bardzo sprawnie, wręcz ekwilibrystycznie, nie stroniąc od eksperymentów z artykulacją czy akordami. Jego dynamiczne popisy nie noszą też znamion plagiatu – trudno byłoby mi wskazać jakieś wyraźniejsze powinowactwo z techniką wielkich wioślarzy tej epoki. Może Beck, może Fripp, ale wpływy te nie są na tyle znaczne, by można było oskarżać Crossa o brak oryginalności. Wiosną zespół zmienił banalną nazwę Morning na dużo bardziej enigmatyczne T2 i jął występować w londyńskich klubach od Café des Artistes po Marquee. Szybko stali się sporą atrakcją, a o ich względy zaczęły zabiegać wytwórnie płytowe, w tym Decca, z którą ostatecznie podpisali kontrakt. Latem wystąpili na kilku znaczących festiwalach (Plumpton i Norwich) oraz zarejestrowali w Morgan Studios materiał na swój pierwszy longplay. Początkowo mieli zamiar nagrać album koncertowy, jednakże wydawca nie wyraził na to zgody. Zresztą relacje T2 z Deccą i producentami trudno uznać za wzorcowe – niesnaski były na porządku dziennym. Ostatecznie album It’ll All Work Out in Boomland ukazał się 31 lipca AD 1970. Nawiasem mówiąc, tego samego dnia Royal Navy zerwała z wielowiekową tradycją wydzielania marynarzom grogu. Jestem pewien, że w brytyjskiej prasie to wiekopomne zarządzenie doczekało się większej liczby komentarzy niż niejeden rockowy klasyk.

Ile klasycznych progresywnych albumów ukazało się na rynku przed lipcem 1970 roku? Wbrew pozorom, wcale nie tak wiele – dwa pierwsze krążki King Crimson i Colosseum, trochę The Moody Blues, Procol Harum i VdGG, z tych mniej znanych wymieniłbym debiuty płytowe Egg, Renaissance i Rare Bird. Gdybyśmy przyjrzeli się rockowemu światkowi dwanaście miesięcy później, znaleźlibyśmy bezlik świetnych i dobrze znanych progrockowych wydawnictw, co tylko dowiodłoby, jak bujnie ten gatunek rozwijał się na początku ósmej dekady dwudziestego wieku. Natomiast to, że latem AD 1970 sprawy miały się trochę inaczej, pozwala mi uznać It’ll All Work Out in Boomland za dzieło dużego kalibru, wysoce oryginalne, a w pewnym stopniu nawet prekursorskie. Drugi album, nagrany pod koniec tego samego roku, a wydany w latach 90., potwierdzał twórcze aspiracje grupy, jej duże możliwości. Gdyby nie przedwczesny rozpad, spowodowany przez koncertowe przemęczenie i konflikt na linii Dunton-Cross, T2 miałoby spore szanse na znalezienie się w progresywnej forpoczcie, choćby obok Genesis czy Van der Graaf Generator.

Czy aby nie hiperbolizuję, sławiąc uroki przyozdobionego baśniową okładką It’ll All Work Out in Boomland? Kto ów album zna, a nie uznaje za szczyt artyzmu radosnych pieśni o przyborach toaletowych, pewnie wie, że wcale nie przesadzam z chwaleniem. Nawet gdyby po moim ulubionym In Circles następowało pół godziny odgłosów glebogryzarki, i tak uznałbym całość za co najmniej dobrą, albowiem Kręgi to utwór doprawdy znakomity. Tętniący rytm na 7/4, ostry gitarowy motyw, a w zasadzie nawet kilka, liczne zmiany tempa i melodii robią spore wrażenie. Dunton przebiera pałeczkami, jakby mu się bardzo spieszyło, natomiast Cross popisuje się swą znakomitą techniką, głównie w środkowej, instrumentalnej części. Co ciekawe, wokal nie ma ni krztyny hardrockowego charakteru – perkusista śpiewa spokojnie, miękko, co jednak wcale nie kłóci się z dynamiczną warstwą instrumentalną. Po trochę ponad ośmiu minutach wyrafinowanego heavy-rocka w czystej postaci następuje zmiana nastroju. J.L.T. (Jolly Little TuneWesoła melodyjka) to spokojna ballada z ładną melodią graną przez gitarę akustyczną i fortepian, mniej więcej w połowie przełamana wprowadzeniem przez instrumenty klawiszowe nowej melodii. W końcowej codzie słychać trąbki – (źródła nie podają, skąd wzięła się tam sekcja dęta; prawdopodobnie są to instrumenty klawiszowe). No More White Horses to kompozycyjny majstersztyk – tyle to różnych tematów, interludiów, partii śpiewanych i solowych, że można by ułożyć suitę. O popisach Crossa nie ma co nawet wspominać – termin „wirtuozeria” jest tu jak najbardziej na miejscu. Druga strona wydawnictwa mieści to, co surykatki lubią najbardziej: 21-minutową suitę. Morning, w odróżnieniu od utworów z pierwszej strony, ma dość luźną, bardziej psychodeliczną niźli progresywną budowę. Jej krańce to w istocie przedzielona na pół delikatna, akustyczna piosenka. Natomiast w środku znajdziemy kilkunastominutowy jam, powstały przy wydatnej pomocy „natchnienia artystów”. Czyli LSD. Trzeźwi czy nie, muzycy T2 i tak potrafili stworzyć potężną porcję porywającego, skomplikowanego rocka, pełnego furiackich, pędzących na złamanie karku motywów, ciekawych pomysłów w zakresie brzmienia i rytmu – znajdzie się
i metrum na 7/4, i na 7/8, i na 11/8, a nawet solowe wtręty basisty. Jest tu kilka fragmentów, które bez większych wątpliwości uznałbym za kwintesencję rocka, na przykład minuty od czwartej do szóstej – cóż na energia, cóż za pasja!

Niestety, jak widać, pasja, nawet w połączeniu z talentem i umiejętnościami, to nie wszystko. Jak twierdzi Terry Pratchett w jednej ze swych powieści, cząstki natchnienia przemierzają wszechświat, częściej oddziałując na cegły i gołębie niż na żądnych sławy artystów. W przypadku T2 natchnienie dopisało, zabrakło co najwyżej szczęścia – no cóż, nie od dziś wiadomo, że Fortuna na pstrym kocie jeździ i często nagradza zupełnie nie tych, co trzeba.

PS Zazwyczaj w recenzjach zajmuję się materiałem, który trafił na płyty w momencie pierwszego wydania. W tym wypadku bonusy nie są jednak li tylko ścinkami taśm – dwa niepublikowane wcześniej utwory (Questions and Answers i CD) oraz koncertowe wykonanie In Circles to warta uwagi, wartościowa muzyka, dowodząca dużych możliwości Duntona i kolegów.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.