Mała tegoroczna zaległość, o której warto napisać jeszcze w roku jej wydania. Najnowsze dokonanie holenderskiego multiinstrumentalisty Arjena Lucassena tylko z pozoru jest kolejną (spośród wielu systematycznie publikowanych) wydawniczą cegiełką w jego dorobku. Bo nie jest to ani album Ayreon, ani Star One, ani Guilt Machine, z którym to projektem artysta wystartował trzy lata temu. Tym razem muzyk firmuje płytę tylko swoim nazwiskiem. Warto odnotować, że ostatnie jego solowe dokonanie ma już kilkanaście lat i pamięta połowę lat 90-tych. I to nie jedyna inność na Lost in the New Real, bowiem tym razem muzyk nie zaprosił szeregu gwiazd z okolic progresywnego rocka, jak to miał w zwyczaju. Owszem, Lucassenowi towarzyszy prawie dziesięciu gości (z nich najsłynniejszym jest aktor Rutger Hauer wcielający się w rolę doktora Voighta Kampffa), niemniej za zdecydowaną większość wokali i instrumentacji odpowiada twórca albumu.
Niestety, na tym wszelkie zaskoczenia się kończą poczynając od, jak zwykle ważnej u Lucassena, warstwy lirycznej, a na muzyce kończąc. Sam koncept albumu tradycyjnie podejmuje wątek odległej przyszłości, w której budzi się bohater – Mr L (w tej roli Lucassen) – wcześniej… zamrożony. A ta rzeczywistość okazuje się odhumanizowana, wirtualna, bez uczuć, emocji i ciągle poddawana kontroli. Pod względem muzycznym też nie dostaniemy szoku. Każdy, kto słucha Holendra od lat, znajdzie tu mnóstwo jego charakterystycznych patentów, od rozpoznawalnych wokalnych harmonii, poprzez bogate, pełne instrumentów aranżacje, wielowątkowość, lekko symfoniczny rozmach i dużą dozę elektroniki (tym razem nawet wyjątkowo dużą).
Mimo tego Lost in the New Real nie ścina z nóg i nie staje się albumem, do którego chciałoby się wracać. Dość powiedzieć, że zdecydowanie ciekawszą płytą tego podwójnego wydawnictwa wydaje się drugi krążek. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że znalazło się na niej pięć kompozycji, które według Lucassena nie pasowały do głównego zestawu i… pięć coverów takich gigantów jak Pink Floyd, Led Zeppelin, Frank Zappa, Alan Parsons Project i Blue Öyster Cult. Ponieważ to w większości znakomite utwory, bronią się same, tym bardziej że mistrz ceremonii za wiele w nich nie pogrzebał i dosyć wiernie oddają oryginały. No dobra… w Welcome To The Machine zaskakuje ciężki metalowy riff, a nowa wersja Veteran Of The Psychic Wars zalatuje… neoprogresywnym IQ. Nie zmienia to jednak faktu, że robi się trochę smutno, gdy stara „sprawdzona myśl” przykuwa uwagę bardziej, niż ta nowa. Tym bardziej, że na tym dysku dostaniemy jeszcze bardzo Floydowy w klimacie So Is There No God? i posiadający kapitalny refren The Space Hotel.
Nie można powiedzieć, że na podstawowym dysku niewiele się dzieje. Mamy bowiem i mocno folkowo – irlandzkie When I’m a Hundred Sixty-four i Dr. Slumber’s Eternity Home, i trochę muzyki dawnej wymieszanej z artrockiem w Where Pigs Fly, i Yellowstone Memorial Day brzmiący w zwrotce niczym Eldritchowskie Siostry Miłosierdzia i wreszcie kawałek progrocka w najdłuższym Lost in the New Real, okraszonym zresztą ładnym gitarowym solo. Mimo tego większość numerów obarczona jest Arjenową sztampą, a ciekawiej robi się tylko wtedy, gdy artysta sięga po sprawdzone inspiracje, najczęściej sięgające niezniszczalnych Beatlesów [Pink Beatles in a Purple Zeppelin (cóż za wymowny tytuł!), czy Dr. Slumber’s Eternity Home]. Dla fanów – obowiązek, tym którzy nie znają jeszcze twórczości ambitnego Holendra, polecam wybrać coś z bardzo bogatej przeszłości.