Przystanek Kanada – odcinek VI: Marzenia, podstępy i wyszukane rozrywki (Dreams, Schemes And Putting Greens).
Podczas gdy Neil Young nagrywał „Everybody Knows This Is Nowhere” – album stanowiący dla niego jako solisty przełom tak artystyczny, jak i (w mniejszym stopniu) komercyjny – Stephen Stills bynajmniej nie próżnował. Wraz z wyrzuconym z The Byrds Davidem Crosbym i Grahamem Nashem, który właśnie opuścił The Hollies, założył nowy zespół – odkrywczo nazwany Crosby Stills & Nash. Jeszcze trochę papierkowej pracy związanej z uporządkowaniem kontraktów całej trójki i… panowie zaczęli pracę. Debiutancki album „Crosby Stills & Nash” ukazał się na rynku w maju 1968 – mniej więcej w tym samym czasie, co płyta Neila. I spotkał się z lepszym przyjęciem publiczności.
Na albumie lwią część partii instrumentalnych zarejestrował Stills. Co oznaczało, że chcąc odtworzyć muzykę zespołu na żywo, potrzeba było kogoś jeszcze. David, Stephen i Graham zaczęli podchody od Steve’a Winwooda – ten jednak związał się już z Blind Faith. Następny w kolejce był Mark Naftalin – ale ten nie potrafił się zdecydować, czy przyjąć propozycję. Ahmet Ertegun – szef wytwórni Atlantic, wielki fan Buffalo Springfield – podsunął wtedy kandydaturę niejakiego Neila Younga. Panowie nie bardzo mieli ochotę na związek z Neilem (zwłaszcza że zdaniem Stillsa to Young doprowadził do rozpadu Springfield) – tym niemniej, po szeregu zabiegów, podstępów (Ertegun zapraszał kolejno panów na kolację i puszczał im płyty Younga, nie mówiąc, czyje to albumy) i psychologicznych sztuczek ze strony Erteguna, postanowili spróbować. Publiczność zareagowała bardzo żywiołowo – oto na ich oczach rodziła się prawdziwa supergrupa. Może nawet – spełnienie marzeń o amerykańskich Beatlesach, któremu nie podołali choćby The Monkees?
Pracę nad kolejną płytą – już jako Crosby Stills Nash & Young – rozpoczęli w lipcu 1969. Szło jak po grudzie: Neil nie do końca czuł się członkiem zespołu, odcinał się od pozostałej trójki (gdy podczas koncertu na Woodstock chciano sfilmować koncert CSNY, Young zapowiedział, że każdemu, kto zbliży się doń z kamerą, przypierdoli w łeb gitarą – ostatecznie w filmie dokumentującym festiwal znalazł się jedynie początkowy set CSN), zagrał jedynie w części utworów, wymógł na Ertegunie, by równolegle móc nagrywać i koncertować z Crazy Horse, sprowadził też do zespołu starego kompana Bruce’a Palmera jako basistę. Palmer szybko popadł w konflikt z prawem (znów to samo – różne ciekawe nielegalne używki w dużej ilości) i przymusowo wrócił do Kanady. Do tego Young szybko zaczął drzeć koty ze Stillsem – głównym motorem artystycznych poczynań tria i nieoficjalnym liderem CSNY, podczas gdy Crosby i Nash radośnie korzystali z różnych wyszukanych rozrywek (choćby zafundowanych przez Erteguna drogich samochodów) i wszelkich możliwych farmaceutyków dostępnych na Zachodnim Wybrzeżu. Gdy wreszcie udało się jakoś pozbierać całą czwórkę do kupy i praca jako tako ruszyła – w wypadku samochodowym zginęła dziewczyna Crosby’ego. Załamany David szukał ukojenia, żeglując swoim szkunerem wzdłuż Zachodniego Wybrzeża w towarzystwie Nasha. Ostatecznie płytę „Deja Vu” udało się ukończyć dopiero tuż przed Bożym Narodzeniem. Album ukazał się w marcu 1970.
Trudno mówić tu o pracy zespołowej: oprócz jednego utworu, całość płyty stanowią solowe kompozycje poszczególnych muzyków. Dodajmy od razu: znakomite kompozycje. Stephen Stills zaproponował utwór tytułowy – oparty na brzmieniu gitar akustycznych, z efektownymi, wielopiętrowymi harmoniami wokalnymi, dość złożony formalnie, jakby złożony z kilku mniejszych części umiejętnie spojonych w całość, nieco Dylanowską, oszczędną w aranżacji, wyprowadzoną z korzennego bluesa akustyczną balladę „4+20” i stworzony wspólnie z Youngiem finałowy, osadzony w klimacie „Buffalo Springfield Again” „Everybody I Love You”. David Crosby pozostał wierny rockowi, proponując dramatyczny, wyładowany brudnymi, sprzęgającymi się gitarami, również mający bluesowe (czy raczej blues-rockowe) korzenie „Almost Cut My Hair” i odjechany, psychodelizujący utwór tytułowy, w którym ścisły rytm często ustępował miejsca swobodnie płynącej grze nastrojów i barw. Graham Nash przyniósł melodyjne, folkowe, zgrabnie podbarwione country „Teach Your Children” i żeniącą folk z beatlesowskim rockiem „Our House”. Young zaś dostarczył – opowiadającą o młodości w kanadyjskim Omemee, czy może raczej o decydującym wpływie lat młodości na późniejsze życie „Helpless” – majestatyczną balladę, której klimat nadawał przede wszystkim bluesowy fortepian Stillsa oraz trzyczęściową minisuitę „Country Girl”. Jakby wręcz psalm, modlitwę – podniosłą, kunsztownie zaaranżowaną pieśń, z wielogłosową aranżacją wokalną, z efektownym tłem elektrycznych organów. Cały zestaw uzupełniła przeróbka „Woodstock” Joni Mitchell: dynamiczna rockowa piosenka ze zgrabnym gitarowym riffem i bardzo efektownymi, wielopiętrowymi harmoniami wokalnymi.
Płytę przyjęto bardzo gorąco: szybko trafiła na szczyt list przebojów, wykrojono też z niej trzy przebojowe single. Do dziś uchodzi za jedną z najważniejszych – i najlepszych – płyt przełomu lat 60. i 70. Potencjały artystyczne, jakimi dysponowali Crosby, Nash, Stills i Young, ich charaktery i osobowości – zwłaszcza ci dwaj ostatni – świetnie się tu uzupełniły, dając w efekcie znakomity rezultat.
Co było dalej? Koncerty. Roszady personalne. Coraz bardziej zaogniające się konflikty zwłaszcza na linii Stills – Young. Do tego czterej panowie postanowili nagrać albumy solowe. Young zaprosił do domowego studia w Topanga Canyon Crazy Horse, Stillsa (!), Jacka Nitzsche’a, utalentowanego dziewiętnastolatka – Nilsa Lofgrena i… Co było dalej – o tym w odcinku VII: Wolny taniec (Slow Dance).