Tuatara (czyli inaczej hatteria – nowozelandzki gad określany czasem błędnie jako żywa skamieniałość) to projekt poboczny perkusisty Barretta Martina, znanego jako muzyka zespołów Screaming Trees i Mad Season.
Wbrew temu, co obie powyższe nazwy mogą sugerować, nie znajdziemy na tej płycie grunge’u czy alternatywnego rocka. W ogóle rocka tu niezbyt wiele. Martin obstawił się przeróżnymi instrumentami perkusyjnymi (sięgnął też po gitarę, wiolonczelę i fortepian), zapraszając do współpracy Petera Bucka (wiadomo – R.E.M.), tu głównie w roli basisty, kontrabasistę Justina Harwooda i saksofonistę Skerika, po czym zaproponował słuchaczom frapującą mieszankę muzyki etnicznej, jazzu i elementów rocka.
Istotą utworu tytułowego jest funkujący rytm (wygrywany przez potężną baterię wszelakich instrumentów perkusyjnych), wzbogacony o krótkie solówki saksofonu i marimby i niesamowity wstęp, w którym główną rolę odgrywają tybetańskie rogi śnieżne. W „Dark State Of Mind” bujający rytm zgrabnie podkreśla wibrafon, do tego w muzycznym tle pojawia się wiolonczela. Wibrafon pojawia się też w „Saturday Night Church”, gdzie obok saksofonów pojawia się basowa piszczałka, a warstwa rytmiczna jest dodatkowo wzbogacona sześciostrunową gitarą basową. Tajemniczą, niezwykłą atmosferę niczym rodem z „Twin Peaks” oferuje „Dreamscape”: minorowe, malowane ciemnymi barwami, z marimbafonem i (znów) wibrafonem. Równie tajemniczy klimat panuje w „The Desert Sky”, „pustynnym”, bliskowschodnim utworze z dyskretnie akcentującym całość sitarem. Nieco żywszy, lekko afrokubański rytm – zgodnie z tytułem – stanowi podstawę „Goodnight La Habana”. „Smoke Rings” to wyeksponowane dźwięki marimbafonu, delikatne gitarowe ornamenty i snująca się saksofonowa mgiełka. W „The Getaway”, oprócz saksofonowego riffu, mamy wpleciony w tło gitarowy duet Peter Buck – Mike McCready (panowie są miksowani do osobnych kanałów stereo – można posłuchać, jak się ciekawie uzupełniają). W pozbawionym rytmu „Eastern Star” główną rolę odgrywają cymbałki, wygrywające subtelną melodię na tle przeciągłych, dronowych dźwięków saksofonu. „Burning The Keys” to fortepianowy wstęp i zgrabna kompozycja z marimbą w jednej z głównych ról. W „Land Of Apples” mamy dynamiczny rytm, stopniowo zagęszczającą się warstwę muzyczną i intrygujące akcenty gitary slide. Na koniec mamy zwięzłą repryzę utworu tytułowego.
Może trochę brakuje tutaj jakiejś solidniejszej podstawy melodycznej (co w całkiem udany sposób wynagradza bardzo umiejętne budowanie nastroju), co nie zmienia faktu, że mamy tu do czynienia z jedną z najbardziej intrygujących płyt lat 90. Na pewno jest to album, do którego chce się wielokrotnie wracać. Choćby po to, by smakować jego niezwykłą atmosferę. (Pozostałe płyty Tuatary – nagrywane w różnych konfiguracjach personalnych, stałymi elementami pozostają Barrett Martin i Peter Buck – choć nie tak frapujące jak „Breaking The Ethers”, również są warte posłuchania.)