Z okazji tego, że już niebawem Red Hot Chili Peppers po raz drugi zagrają dla polskiej publiczności, warto przypomnieć jedną z ich płyt. Nietypową – mowa (oczywiście) o „One Hot Minute” z 1995 roku.
Odejście Johna Frusciante było wielkim zaskoczeniem. Znaleźć następcę – to nie było łatwe zadanie. Przez zespół przewinęło się paru gitarzystów, m.in. Jesse Tobias, jednak żaden z nich nie zagrzał dłużej miejsca. Po długich namowach zgodził się kandydat numer jeden: Dave Navarro, czyli wiosłowy Jane’s Addiction. Na pierwszy rzut oka to wybór idealny – przez fanów wymarzony, lecz dużo różniło go od pozostałej trójki. Styl bycia (mniejsza o to), ale przede wszystkim inny styl grania. Nie od dziś wiadomo, że nie jest gitarzystą funkowym. Lepiej czuje się w ostrym, riffowym graniu. Uwielbia komplikować swoje partie. Ten album wyraźnie jest naznaczony jego osobowością.
To wszystko słychać w otwierającym „Warped”. Zamiast charakterystycznego brzmienia RHCP dostajemy liczne pogłosy i dużą przestrzeń. To musiało wywołać szok wśród słuchaczy, którzy oczekiwali kontynuacji kierunku obranego na „Blood Sugar Sex Magik”. Dodatkowo kolega Navarro lubi poigrać sobie trochę z nastrojami. Dobrze to słychać w „One Big Mob”. Najpierw mamy dynamiczne skandowanie, później przechodzimy płynnie w rejony psychodeliczne – płacz dziecka („wydziera się” Gabriel James Navarro – przyrodni brat). Warto odnotować, że udziela się tu też Stephen Perkins (kolega z Jane’s Addiction) – gra na instrumentach perkusyjnych. Do zestawu „utworów schizofrenicznych” dorzuciłbym jeszcze „Deep Kick” (jedyny na płycie rezultat wspólnego jamu) z bardzo długim wstępem oraz zamykający płytę „Transcending”.
Jeśli wspomniałem słowo „dynamiczny”, to nie należy zapominać o „Coffee Shop” (z mocnym riffem i orientalizmami), a także o utworze tytułowym (choć tutaj czad miesza się z psychodelią).
Dla lubiących klimaty „tradycyjne” też coś się znajdzie. Zacznijmy od „Aeroplane” (najbardziej przypominający wcześniejsze dokonania). Przyjemne bujanie to atut. Podobnie jak końcowa partia wykonywana przez chór dziecięcy, w którym główną rolę odgrywa córka basisty – Clara. Udziwniony funk pojawia się w „Walkabout” (z cudowną pulsacją basu i użyciem efektu wah-wah) i „Falling Into Grace”. Ten drugi wyróżnia użycie tzw. talk-box (modyfikowanie dźwięku gitary „buzią”), temat orientalny oraz… duet Kiedisa i Kristen Vigard. To nie pierwszy udział gościnny tej pani na płycie RHCP. Wcześniej wspomagała chłopaków na „Mother’s Milk”. Korzenie funku są jeszcze w pysznym „Shallow Be Thy Game”.
Reprezentanci ballad to: “My Friends” i “Tearjerker”. Pierwsza – skomponowana przez Flea na gitarze akustycznej, którą podarował mu producent Rick Rubin. Druga – z hendriksowską solówką Navarro i udziałem skrzypiec.
Na koniec zostawiłem wygłup w postaci „Pea”. Śpiewa tu Flea przy wyłącznym akompaniamencie gitary basowej. Szkoda, że panowie nie dołożyli (tak jak na koncertach) czadowej końcówki.
W przypadku Papryczek warto zainwestować w single, gdyż zazwyczaj umieszczane są tam niepublikowane nagrania. Na singlu „My Friends” znajdziemy: „Stretch” (druga część „One Big Mob”, pod względem muzycznym – funkowa) i „Let’s Make Evil” (czad z nerwowym rytmem). Mamy jeszcze spokojne ballady: „Melancholy Mechanics” (singiel „Warped”) i “Bob”(bonus na portalu iTunes). Skład z Navarro zostawił jeszcze kilka kowerów: „I Found Out” z repertuaru Johna Lennona (składanka „Working Class Hero: A Tribute To John Lennon”), „Love Rollercoaster” The Ohio Players (przeznaczony do filmu „Beavis And Butt-Head Do America”) i „Suffragette City” Davida Bowiego (strona B „Aeroplane”). Podobno jest jeszcze kawałek „Blender”, który nigdy nie ujrzał światła dziennego.
W 1995 roku „One Hot Minute” musiał wywołać szok. Wśród zagorzałych fanów, a także branży muzycznej. Siedemnaście lat to wystarczający czas, żeby docenić szósty studyjny album Red Hot Chili Peppers. Ja się przekonałem, choć przyznaję – długo mi to zajęło, ale warto było. Teraz nie mogę się od niej oderwać.