ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Hawkwind ─ The Chronicle Of The Black Sword w serwisie ArtRock.pl

Hawkwind — The Chronicle Of The Black Sword

 
wydawnictwo: Flicknife Records 1985
 
1.Song Of The Swords [3:21]
2.Shade Gate [3:01]
3.The Sea King [3:23]
4.Pulsing Cavern [2:33]
5.Elric The Enchanter [4:51]
6.Needle Gun [4:13]
7.Zarozinia [3:21]
8.The Demise [1:02]
9.Sleep Of A 1000 Years [4:09]
10.Chaos Army [0:53]
11.Horn Of Destiny [6:21]
 
Całkowity czas: 49:40
skład:
Dave Brock - śpiew, gitary, instrumenty klawiszowe
Harvey Bainbridge - instrumenty klawiszowe, gitara basowa, śpiew
Huw Lloyd-Langton - gitara prowadząca, śpiew
Alan Davey - gitara basowa, śpiew
Danny Thompson Jr.- bębny
Dave Charles - instrumenty perkusyjne
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 4, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
30.06.2012
(Recenzent)

Hawkwind — The Chronicle Of The Black Sword

Kosmicznej Sagi odcinek  12: Déjà Q*, czyli znów jest epicko.

"If Spock were here, he'd say that I was an irrational, illlogical human being for going on a mission like this....... Sounds like fun!" – Kirk

Nieuchronnie czas wolności na przepustce się skończył i kapitan ponownie skrzyknął swoją załogę, aby ta zameldowała się w dokach Federacji i wyruszyła  na kolejną misję, na której drodze - jak się wkrótce okazało - stanął ponownie wszechmocny Q.

Oczywiście mówiąc o Q mam na myśli brytyjskiego pisarza science-fiction Michaela Moorcocka, z którym współpraca zaoowocowała kilkoma mniej („Sonic Attack”) lub bardziej udanymi („Warrior On The Edge Of Time”) albumami. W połowie lat 80-tych ponownie Hawkwind kolaborowali z pisarzem, tworząc concept-album, a na jego głównego bohatera obrano sobie Elrica z Melnibone, znanego z całej serii nowel Moorcocka.

Muzycznie zespół odzyskał świeżość, którą zdawał się zatracać na poprzednich dwóch albumach studyjnych. Płyta zabrzmiała bardzo nowocześnie i żywo, pozbywając się monotonności i toporności co niektórych kompozycji z „Choose Your Masques” i „Sonic Attack”.

Niezwykła motoryczność i nośność to pierwsze wrażenie, które się odnosi po wysłuchaniu całości. „Song Of The Swords” czy „The Sea King” to świetnie zagrane i nienagannie wyprodukowane przebojowe kawałki. Ciekawych instrumentalno-syntezatorowych fragmentów jest przynajmniej kilka; podobać się mogą „The Shade Gate” z pulsującym, niemal transowym klimatem i zgrabnymi gitarowymi frazami próbującymi się przebić w gąszczu klawiszowych dźwięków, czy „The Pulsing Cavern” z delikatnie budowanym niemal symfonicznym nastrojem i wciągającą partią gitary basowej.

Pewną nowością zdaje się być „Zarozinia”. Piękna, spokojna – niemal miłosna – pieśń, która pomimo swojej skromnej aranżacji niesie z sobą podniosły, melancholijny nastrój i wydawać by się mogło, że bliźniaczo podobny do niej „High Rise” z płyty „PXR5” z 1979 roku wypada w tym porównaniu bladziej niż proszek made in tesco przy tlenowym wybielaczu.

Kiksy? Powiedziałbym, że dwa... no, może półtora. O ile zupełnie nijaki „Elric The Enchanter” jakoś jeszcze się broni, dzięki fajnej zmianie tempa w środku utworu i ostatecznie wpasowuje się w brzmienie całości, o tyle już taki brzmiący niczym ZZ Top drugiej kategorii „Needle Gun” ze swoją popową linią melodyczną i mdłymi gitarowymi riffami drażni bardziej niż - będące efektem psychotycznego i nie mającym niczego wspólnego z rzeczywistością samozachwytu - mistyczne popiardywania Engela seniora o tym jakim to on był świetnym trenerem reprezentacji i jaką to jego dryżuna miała „duszę” (!).

Z wybijających się się fragmentów postawiłbym na wspomnianą „Zarozinię” oraz  „Sleep Of a 1000 Years” z fajnymi nieco slide’owymi popisami gitarowymi w gdzieś w środku utworu, przywołującymi odrobinę ten fajny psychodeliczny, hawkwindowy klimat z początku lat 70-tych. Postawiłbym też na zamykający całość „Horn Of Destiny” ze względu na ciekawie prowadzony śpiew Brocka i sporo transowych i nieco improwizowanych wariacji.

Powstała dobrze przemyślana płyta, będąca w sumie jednym z bardziej spójnych wydawnictw w dyskografii zespołu. „Kroniki Czarnego Miecza” były tak naprawdę pierwszą pozycją w historii Hawkwind, na której tak pieczołowicie zadbano o produkcję, jednak ostatecznie wydawać się może, że nawet do przesady. Brakuje tutaj odrobiny tego szaleństwa, z którego zespół przecież słynął. Zamiast tego otrzymaliśmy produkt (jak na Hawkwind) dość wygładzony i dopieszczony, który pomimo wielu ciekawych fragmentów i zapadających w pamięć rzęsistych riffów, pozostawia niedosyt tym, którzy zachwycali się tą nieskrępowaną swobodą poszukiwań z najlepszych płyt z poprzedniej dekady.

W kolejnym odcinku: psy szczekają, ale karawana jedzie dalej...

 

 

*tytuł 61-szego (a 13-go trzeciego sezonu) odcinka serii „Star Trek: The Next Generation”, w której to postać Q pojawia się po raz kolejny (i zresztą nie ostatni).

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.