Dawno, dawno temu dziecięciem będąc, miałem okazję postrzegać życie jako ciąg mniej lub bardziej pozytywnych zdarzeń. Z czasem okazało się, że nie jest to zgodne z prawdą. Przyszło nam żyć w społeczeństwie zdalnie sterowanych maszyn o ludzkich twarzach, wewnętrznych światów, wypłukanych emocji. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak wiele zielonej brei upłynęło w korycie Wisły od bolesnego spotkania z rzeczywistością. Wydawałoby się, że w świecie muzyki nie zostało już zbyt dużo miejsca na jakiekolwiek innowacje, czy zaskoczenia. A jednak raz na jakiś czas na światło dzienne wypływa projekt pokroju Lecznicy Stałych Doznań.
Jest to formacja wydana przez dolnośląską ziemię. Ich dorobek artystyczny otwiera krążek zatytułowany Moje Trudne Dziecko, który roztacza przed nami mroczny, wypaczony, ale równocześnie przeraźliwie prawdopodobny w swoich realiach świat zbieżny z opisanym przeze mnie w pierwszych zdaniach tej recenzji.
Pierwszy kontakt z formacją to kilka chwil poświęconych na przeczytanie postulatu znajdującego się na okładce płyty. Tekst zatytułowany I-sze stadium idei jest nie tylko intrygujący w swojej treści, ale i przekazie, który znaleźć można na każdym kolejnym dnie ukrytym między poszczególnymi strofami. Celem zespołu i jego muzycznej przygody jest przede wszystkim penetracja głębszych wymiarów rzeczywistości. Warto dać się porwać wirowi takiej przygody, ale po raz kolejny warto podkreślić, jak szalenie cienka jest granica pomiędzy geniuszem a szaleństwem, twórczą zabawą z konwencją a grafomańskim podejściem do sztuki.
Pierwszy kontakt z dźwiękiem to dosłownie [pierwszy kontakt z dźwiękiem], bo taki tytuł nosi utwór otwierający Moje Trudne Dziecko. Spokojna, psychodeliczna kompozycja z mocno niepokojącym tekstem wyszeptanym na dwa głosy i to w dodatku po polsku. Efekt jest powalający, a poziom zostaje utrzymany w równie ciekawym, drugim utworze. Kanibalizm naszych czasów to opowieść o natarczywym natłoku myśli napiętnujących współczesnego człowieka. Zdecydowanie najlepsza kompozycja na tym krążku, w której zawarto esencję tego, czym może nas uraczyć Lecznica Stałych Doznań. Momentami minimalistyczne brzmienie, nieoczekiwane uderzenia gitar, trochę hałasu, brzęczenia i burczenia, osaczony szumem wokal i te przedziwne teksty obdzierające rzeczywistość ze złudnych obrazów.
Przerażający jest napływ skojarzeń i symboli, obecnych na Moim Trudnym Dziecku. Z tych muzycznych warto przytoczyć Sweet Noise i choć wiem, że to porównanie może wydawać się mocno naciągane, ale nie potrafię wyprzeć ze swojej głowy myśli, że Glaca maczał swoje paluchy w tym projekcie. Nie sposób też nie wspomnieć o oparach psychodelii muzyki z lat dawno minionych, które emanują z dokonań Lecznicy Stałych Doznań. To szczególnie mocno daje się odczuć w bluesująco rockującej, wariackiej Autopsji w dwóch częściach.
Od tego wydawnictwa może odstraszyć jego bezkompromisowość oraz składowe, które są jego największymi zaletami. Na Moim Trudnym Dziecku zawarto odważny, trudno przystępny materiał, który zdecydowanie łatwiej jest odrzucić i wyśmiać niż zaakceptować.
Nad kociołkiem zawierającym wymienione elementy unosi się niezwykły, mroczny i intrygujący aromat. Połamane rytmy, szepty, krzyki, nisko brzmiące gitary, ciekawe kompozycje i historia, która choć nie jest szczególnie nowatorska to jednak wygląda apetycznie i warto się w nią wgryźć. Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki załączonej do opakowania bądź skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda płyta niewłaściwie słuchana może doprowadzić do nieodwracalnego pęknięcia aktualnie postrzeganej wizji świata.