Moondaze pochodzą ze Szwajcarii i jako nieliczni przesłali nam do oceny swój album "Life will live on". Jednym słowem - klasyczne podejście do tematu prog-metalu - bardzo ostatnio popularnego wśród amerykańskich zespołów - ale przyjrzyjmy się zawartości krążka. Płyta ta początkowo była traktowana jako demo - lecz zespół postanowił zrobić z niej wypust końcowy - co niestety moim zdaniem nie było do końca dobrym pomysłem. Sam wygląd krązka mówi o dużej odwadze zespołu - za co trzeba przyznać im brawa - jest to po prostu nadrukowana płyta CDR - najtańszy sposób niskonakładowych wydawnictw. Nie boją się wyjść do ludzi i to jest kolejny plus. Mnie osobiście materiał się na płycie podoba - jest tutaj wiele dobrych muzycznie utworów które aż chce się słuchać - tylko właśnie - słuchać - niestety od pierwszych dźwięków bije po uszach wokal i brzmienie klawiszy (karta muzyczna?). Znam wiele kompozycji wielu zespołów gdzie za klawisze robiła karta muzyczna - jednak przyznaję, że brzmienie było lepsze. Niestety wokalista Manu nie trzyma się lini melodyjnych i za bardzo wokalizuje co niestety ostro kłuje w uszy. Jednak wcale nie jest tak źle - sekcja rytmiczna i gitary po prostu brzmią świetnie - a wręcz zachwycają :-) Dynamika zawarta w ich muzyce z pewnością poruszy nie jedno serce bliskie teatrowi snu. Wiele przewrotnych rytmów, gry perkusyjno-gitarowej to atut ich muzyki - jednak wokal ostry niczym żyleta prawdopodobnie lepiej by zabrzmiał przy bardziej profesjonalnej produkcji - np. na w pełni studyjnej płycie. Melodyka utworów też ma wiele ciekawych form - za co ten szwajcarski zespół może sobie przysporzyć fanów nie tylko z pogranicza amerykańskiego prog-metalu. Rada na przyszłość - zmienić brzmienie klawiszy oraz mniej wokaliz i czujniejsze ucho realizatora a płyta otrzyma należną ocenę.