No i mamy kolejną miła niespodziankę z Ameryki: debiutancki album zespołu e motive to w pełni dojrzałe, przemyślane dzieło, którego niepowstydziłby się wielcy w rodzaju Van Der Graaf Generator czy Gentle Giant.
Po pierwszym przesłuchaniu zwraca uwagę przede wszystkim wszechogarniający, ponury nastrój emanujący z muzyki. Mellotrony i inne instrumenty klawiszowe rodem z lat siedemdziesiątych przenoszą nas w czasie o 20 lat, kiedy to dominowały tego rodzaju posępne klimaty. Efekt ten wzmaga obecność fletu, gitary o brudnym brzmieniu, a także niezbyt precyzyjna produkcja. Pomijając ten ostatni element, atmosfera albumu bardzo przypomina nagrania innego amerykańskiego zespołu Salem Hill.
Wszystko to nie oznacza absolutnie, że muzyka na płycie jest jakoś dołująca czy monotonna, wręcz przeciwnie. Słuchając e motive nie można się nudzić, przede wszystkim dzięki wielości muzycznych form zawartych na płycie. Są tu więc dynamiczne, progresywne utwory, jak Schitzorythmia czy In The Wink Of An Eye, w których ton nadają intrygujące, znakomite pasaże klawiszowe, kojarzące mi się z Gentle Giant. Obok nich posłuchać można łagodnych ballad o klimacie crimsonowskim i pięknej melodii zaśpiewanej i zagranej na flecie. Nawet w jednym utworze (np. For Me) muzycy potrafią zawrzeć jednocześnie dynamiczny fragment i delikatną melodię. Całości dopełniają trzy krótkie, ale bardzo interesujące improwizacje, z których szczególnie druga (Big Daddy...) jest niesamowita i rewelacyjnie pasuje do sąsiadujących z nią utworów. Coś mi się wydaje, że te improwizacje były uprzednio conieco przygotowane... A płytę kończy jeszcze "insza inszość": adaptacja fragmentu symfonii Mozarta, może nie błyskotliwa, ale ciekawa i utrzymana w klimacie reszty.
Korzystając z tak szerokiej palety rozwiązań stylistycznych, e motive nigdy nie zapomina o pięknych melodiach, utrzymanymi w melancholijnym nastroju. W ten klimat dobrze w pasowuje się wokalista, nie dysponujący moze silnym głosem, ale bardzo emocjonalnym i przypominającym nieco Petera Hammilla.
Całej płyty słucha się więc z dużą przyjemnością, szczególnie, jeśli ktoś lubi to stare, lekko przymglone brzmienie z lat 70-tych. Dla mnie jednak taka "brudna" produkcja i niedokładny mix, który nie najlepiej eksponuje umiejętności muzyków, jest pewnym minusem. Można powiedzieć, że e motive to rock progresywny wyjęty z lat siedemdziesiątych z całym dobrodziejstwem inwentarza.