Wydany w 1986 roku album Somewhere in Time tym różni się od poprzednich pięciu studyjnych płyt Iron Maiden, iż, primo, użyto na nim po raz pierwszy dźwięku dobywanego z pomocą syntezatora gitarowego, oraz secundo - było to wydawnictwo znacznie słabsze od wcześniejszych.
Płyta zaczyna się bardzo dobrze, galopującym, bezkompromisowym Caught Somewhere in Time. Po wysokim poziomie tego utworu można byłoby spodziewać się świetnej płyty, na miarę Piece Of Mind i Powerslave. Podobnie jednak, jak płyta ta jest słabsza od swych poprzedniczek, tak i kawałek drugi prezentuje się zdecydowanie gorzej niźli pierwszy. Po jego wysłuchaniu uznałem, że to pewnie jeden z mniej reprezentatywnych numerów tego albumu, okazało się jednak później, iż wprost przeciwnie – to jeden z numerów lepszych. Bowiem utwór trzeci, Sea of Madness, zapowiadający się zaiście wspaniale, ze świetnym gitarowym riffem i pięknym basem Harrisa, w miarę swego trwania rozczarowuje, ostatecznie jawiąc się jako przeciętny. A szkoda, gdyż, po prawdzie, mógłby to być jeden z najlepszych kawałków stworzonych przez Iron Maiden. Z kolei refren utworu czwartego, Heaven Can Wait, jest tak żenujący, podobnie jak niespodziewany chórek w jego dalszej części, że numer ten, podobnie jak kolejny, „łupankowy” The Loneliness of the Long Distance Runner, warto byłoby puścić w niepamięć, gdyby nie to, że jest to niemożliwe – jego zapis już utrwalono. „Szóstka”, Stranger in a Strange Land, nawiązująca tytułem do słynnej powieści wybitnego pisarza science fiction Roberta A. Heinleina, to utwór brzmiący jak jeden z wielu tanich rockowych przebojów lat 80., natomiast o następnym, Deja-Vu, nie warto nawet wspominać. Poza pierwszym kawałkiem płytę tę ratuje jeszcze (i jedynie!) kończący ją Alexander the Great, dobry, lecz nie świetny, choć na takowy miałby on zadatki. Przez niepotrzebną patetyczność jednak i przez nazbyt „seriożne” potraktowanie postaci wielkiego macedońskiego wodza, utwór ten nie wzbił się na wyżyny Maidenowej wielkości, tak jakby podjęty temat za bardzo muzyków usztywnił, ograniczył, uniemożliwiając im szerokie rozpostarcie skrzydeł wszak ich jakże kreatywnej wyobraźni.
Jeśliby po Caught Somewhere in Time umieścić Alexander the Great i dalej już pozostawić niezmieniony szyk utworów umieszczonych na tym albumie, to można by było napisać, iż z numeru na numer jest to płyta coraz gorsza, oraz, że to całe szczęście, iż nie znalazło się na niej jeszcze więcej kawałków. Nie jest ona jednak beznadziejna, z pewnością nie, albowiem Iron Maiden zawarło na niej jeszcze trochę ciekawych i mocnych elementów, do dzisiaj mogących stanowić inspirację dla innych zespołów.