Proszę Państwa, ten człowiek nazywa się ERIC CLAPTON. Nie trzeba tego pana dalej przedstawiać, jego osiągnięć i wydawnictw także nie będę wymieniał – nie starczyłoby miejsca w tej recenzji. Najnowszy, dziewiętnasty już solowy album Claptona (pierwszy od 4 lat), zatytułowany po prostu CLAPTON, jest nieco zaskakujący i unikalny w katalogu tego artysty. Składa się on właściwie ze starych, bluesowych klasyków (mniej lub bardziej znanych), pochodzących z dzieciństwa Erica, z różnych koncertów i spotkań z innymi muzykami, bądź po prostu będących tym, co gra aktualnie w duszy byłego frontmena The Yardbirds. Wszystko to nagrane na nowo, z wielkim luzem, bez efekciarstwa, szczerze, niczym wyjęte z tamtej epoki. Zresztą jak mówi sam bohater:
"This album wasn’t what it was intended to be at all. It’s actually better than it was meant to be because, in a way, I just let it happen. It’s an eclectic collection of songs that weren’t really on the map—and I like it so much because if it’s a surprise to the fans, that’s only because it’s a surprise to me, as well."
Muzyka brzmi bardzo ascetycznie, minimalistyczne, a wszelkie dodatki do gitarowego instrumentarium są bardzo powściągliwe. Takie było założenie. Osadzenie klimatu lat 30., 40., 50. w ramach dzisiejszego blues-rocka. Tym fajniej to wyszło, że przecież lista gości, którzy użyczyli swoich talentów na albumie jest bardzo długa. Zaczynając od wokalistów, a kończąc na facecie grającym na harmonijce. Możemy usłyszeć prawdzie sławy, takie jak JJ Cale (stary znajomy), Walt Richmond (pianino), Derek Trucks (gitara), Allen Toussaint (pianino), Wynton Marsalis (trąbka), Sheryl Crow (wokal), czy w końcu muzyków z London Session Orchestra (instrumenty smyczkowe). Mimo to, album brzmi bardzo intymnie i subtelnie, muzyka płynie leniwie niczym Missisipi, jednak odgrywane standardy wcale nie nużą. Oczywiście, jeśli ktoś się spodziewa szalonej, nowoczesnej, doskonale brzmiącej , dynamicznej płyty, a dodatkowo nie lubi rasowego bluesa z domieszką country, znuży się bardzo szybko. Dla osób lubiących poczuć ducha tamtych lat w nowoczesnym wydaniu – rzecz obowiązkowa.