Ten album podsumowuje (wraz z wydaną dwa lata temu częścią pierwszą) wczesny okres działalności tegu kultowego w Niemczech zespołu. Powstali pod koniec lat 70 i należeli wówczas do drugiej fali progresywnego rocka. W tamtym okresie zasługiwali na uwagę nie mniejszą, niż Marillion czy Pallas - szkoda, że w późniejszym okresie działalności zdecydowali się grać inną muzykę... Ale ten najambitniejszy okres ładnie jest podsumowany tą koncertową składanką.
Zaczyna się kraftwerkowsko...nie - to raczej Tangerine Dream z drugiej połowy lat 70... Tak bardzo charakterystyczne pulsowanie sekwencerów... Popis klawiszowca, nie ma co. Podobnie zresztą zaczyna się "Puppetenspiel" - do momentu wejścia zespołu. Wtedy utwór przekształca się w niezwykle urokliwy walczyk, mający coś z klimatu Camel, ale i UK. Ta druga nazwa pada nieprzypadkowo. Trzecia pozycja na płycie - ten dziwny tytuł kryje ni mniej ni więcej, tylko świetnie wykonaną wersję "In The Dead Of Night"! Niby nic nie zmienili poza językiem, ale ma to swój specyficzny smak. Dwa następne numery to krótsze, bardziej rockowe piosenki. Pachnące Camelem, ale i Styx... Urokliwe, ale zwiastujące kierunek, jaki zespół obrał w drugiej połowie lat 80. "Pegasus" to z kolei pokaz klasycznego fusion. Bo ja wiem - może w klimacie Return To Forever? Tak z okresu "Romantic Warrior"... Ale to i tak pretekst do prawie ośmiominutowego sola perkusji. Niezłe technicznie, ale słuchane po raz trzeci czy czwarty jakoś przestaje ekscytować. Na szczęście potem są znów dwie piosenki. Natchnione "Wieder Weiter", klasyczny "rocker" lat 80 i absolutnie magiczne "Sundance Of The Haute Provence", pachnące wręcz Prowansją... Piękny moment płyty, naprawdę. Znów kłania się Camel, że tak się powtórzę.
Kolejna piosenka, "Nach Diesem Tag" i clou albumu - "Anyone's Daughter". Ponaddziesięciominutowa minisuita, zawierająca fantastyczne klawiszowe pasaże a'la (tak, wiem...) Camel, ale także ostre, bluesujące solówki, bardzo kojarzące się z Led Zeppelin! Wyśmienity utwór, ręce same składają się do oklasków! Aż żal, że tuż potem umieszczone nudne "Stampede"... Ostry, rockowy numer będący popisem gitarzysty...Taki krótki a tak nuży... Na szczęście potem mamy siedem minut czystej rozkoszy. Znów wracają latimerowskie klimaty - prześliczny "Another Day Like Superman", jeden z tych numerów, które mogą trwać i trwać... Tu jest zresztą wyciszony na solówce gitary. No i jeszcze tylko "Viel Zu Viel", kolejny ostrzejszy, przebojowy, fragment...I koniec.
Ta muzyka nie była przewidziana do wydania na płycie, zespół nagrywał swoje występy ot, tak, dla siebie, więc jakość czasami szwankuje. Ale uchwycone zostało to, co najważniejsze. Malarskość tej muzyki, jej piękno... Radość grania całego zespołu. I zapał w dawaniu radości swojej wiernej publiczności. Niezła to próbka umiejętności tej zapomnianej już nieco grupy - a przecież mieli oni w rękawie inne asy - w tym prawie czterdziestominutową suitę, a właściwie... spektakl muzyczny, oparty na powieści Hermanna Hessego. I te asy też są w tym zestawie. Na drugiej płycie.DVD, będącym dwugodzinnym zapisem koncertu grupy z Frankfurtu, z 1981 roku. Polecam gorąco.