1. The Wack Art Deception [1:44] 2. Propeller [1:34] 3. Get Down Upon It!!!! [1:03] 4. (A.W.O.L.) [1:45] 5. Plate Tectonics [2:46] 6. 45 Seconds (Beez Kneez) [0:52] 7. Last Song [6:00] 8. Intronics [3:24] 9. If Only The Freight Train Could Join The Band [2:08] 10. Twice The Tweek [4:23] 11. Pouiendo El Trio A Muerir [7:40]
Całkowity czas: 33:19
skład:
Derek Bruns - Drums / Jesse Klecker - Drums
/ Eric Kiersnowski - Bass
/ Paul Lai - Guitar
/ Nick Lejejs - Moogs
Z muzyką jest jak z miłością. Mówi się – stara miłość nie rdzewieje, ale jakże często owo wspaniałe uczucie może przerodzić się w rutynę czy dosadniej rzecz ujmując w małpią miłość bez większej krzty refleksji tudzież krytycyzmu? Niektórym to odpowiada - no i bardzo dobrze - jednak niektórzy po prostu nie mogą spokojnie żyć w zastoju i sztampie. Wtedy należy zrobić wszystko aby tę miłość odświeżyć – nadać jej nowego, często głębszego wymiaru – jednocześnie pozostawiając wszystkie te najpiękniejsze aspekty, które zrodziły to uczucie. Do owej zmiany nie wystarczy sama chęć - potrzebny jest jakiś niesłychany, zewnętrzny impuls, coś co pozwoli na nowo spełniać się jako ten niestrudzony poszukiwacz i wciąż szczęśliwie odnajdywać sens życia.
Jeśli Waszym sensem życia jest muzyka, jeśli zawsze kochaliście art-rocka albo progmetal, jednak ostatnimi czasy nie dogadujecie ze sobą jak dawniej – czas na jakiś impuls – czas na Upsilon Acrux!
Ta amerykańska formacja pochodząca z San Diego w Kalifornii ma już w swym dorobku dwa ponad 70 minutowe materiały - In The Acrux Of The Upsilon King oraz The Last Pirates Of Upsilon. Zróżnicowane czasowo kompozycje (od kawałka poniżej minuty po dwucyfrówki) zdradzały, co zrozumiałe w kontekście jednego z tytułów, zauroczenie tradycją Komitetu Centralnego połączoną jednak z manierą post - rockową, noisem, swobodną improwizacją czy intrygującą, ambientową elektroniką. Żaden zatem atak klonów, bardziej - nowa nadzieja. Chłopcy postanowili pójść jednak jeszcze krok naprzód i dokonać wielkiej kondensacji własnej muzyki w sensie większej intensywności uczuć i pomysłowości na sekundę grania :-) W ten sposób zeszłoroczny krążek, recenzowany tu Last Train Out, trwa niecałe 34 minuty przemycając równie bogatą treść. Jak progresja to progresja.
Jak już wspomnieliśmy Upsilon Acrux to ogromna stylistyczna ośmiornica. Każda macka reprezentuje inną muzyczną szufladę – wszystkie jednak są nieodłączną częścią jednego organizmu. Mamy tutaj krimzonowego pokręconego art-rocka, czasami kaskaderską wręcz technikę troszkę lżejszego cyber - progmetalu, dużo awangardowego rocka i jazzu, trochę free improv’izacji, na domieszkę solidną dawkę nowoczesnego post-rockowego grania. To ostatnie czasem zwane jest także, w kontekście na przykład Upsilon Acrux czy Hella, math-rockiem - zasługa, jak się wydaje, akcentów porywającej techniki instrumentalistów. Odnajdziemy też troszkę miejsca dla kraut rocka, a także bardzo otwarcie pojmowanego ambientu - w rozumieniu muzyki pełnej przestrzeni.
Bardzo ciekawi fakt, iż tak ogromne spektrum gatunkowe, zespół osiągnął poprzez bardzo minimalistyczne instrumentarium. Na tym albumie usłyszymy dwóch perkusistów, gitarzystę, basistę a także muzyka obsługującego słynny acz archaiczny już syntezator firmy Moog. Na Last Train Out klawisze pełnią zresztą mniejszą rolę niż to wcześniej bywało.
Już pierwsze przesłuchanie omawianego krążka stanowi nie lada wyzwanie. Na tym dziełku dzieje się zbyt dużo żeby po pierwszych 10 przesłuchaniach być w pełni świadomym ogromnego warsztatu, inspiracji, jak i zdolności kompozycyjnych muzyków. Na pierwszy rzut ucha pełno tutaj niezjadliwych koślawych pseudo-melodii, masa arytmicznego bębnienia, psychodeliczne pierdzenia na syntezatorze – innymi słowy – wszystko to brzmi jakby zespół miał swoją pierwszą próbę w jakimś obskurnym baraku i dopiero co próbował się nastrajać. No, ale cierpliwości moje uperfumowane dziecko, poniedziałek w Chelsea nie trwa wiecznie, zaś modlitwy o niedzielę z kochankiem czasami są wysłuchiwane. Oto początkowe sprzężenia, krzywe melodie i niezrozumiałe rytmy zaczynają się nagle po paru-dziesięciu przesłuchaniach układać się w logiczną i przestrzenną całość, a poszczególne kompozycje nabierać tak zwanego pazura tudzież zrozumiałej odrębności.
Album rozpoczyna bardzo math-rockowa kompozycja The Wack Art Deception – nietypowe wykorzystanie brzmienia gitary i harmoniczne kombinacje prowadzą nas do Propeller’a – bardzo avangardo rockowo free improwizowanego kawałka, który może nam kojarzyć się francuską Magmą ale jednocześnie z bezkompromisowością AMM czy Supersilent w swoich bardziej noisowych momentach. W podobnych nutach utrzymane są następne cztery utwory. Gitarzysta i basista dają z siebie wszystko aby zadziwić słuchacza brzmieniami i niezwykłą techniką – są niczym przyspieszeni Robert Fripp i Trey Gunn, którzy podczas tripu LSD spotkali się na psychodelicznym bankiecie z Johnem Coltranem – potraficie to sobie wyobrazić? Perkusiści i moogowiec nigdy nie pozostają w tyle. Jak ktoś ładnie zauważył w Upsilon Acrux pozornie nie istnieje coś takiego jak tło – wszystko jest nam rzucone prosto w twarz, przez co wydaje się z początku bardzo brutalne i niestrawne, niemniej nie tak do końca.
Właściwie do utworu 7 krążek stanowi odzwierciedlenie niby to jednorodnej, plastycznej masy, z której co chwila wykwitają inne kształty, by ponownie powrócić do macierzy - dzieje się to tak szybko i w sposób tak zróżnicowany, iż sama masa pozostaje w umyśle słuchacza tworem stricte wirtualnym, który jednak musi istnieć, podskórnie się go wyczuwa. Musi istnieć– bo coś przecież spaja owe szaleństwo mające swoją strukturę i cel. Gdyby chcieć muzycznie oddać oblicze wzburzonego, Lemowskiego Solaris to uprzejmie służymy przykładem płytki Upsilon Acrux. Uwięzione w nas wspomnienia i skojarzenia wychodzą na wierzch – najczęściej frapująco zniekształcone i o to właśnie chodzi. Piękna sprawa.
Ciekawą innowację wprowadza utworek 7 – Last Song – przez pierwsze 2 minuty tej kompozycji słyszymy coś co można by nazwać przyspieszoną o 4 razy płytą Lark Tongues In Aspic King Crimson z ubrutalnioną kameralistyką rockową (maniera zespołów takich jak wczesne Univers Zero czy takiż Art Zoyd przyjemnie bombluje w gotującej się zawiesinie). Po owych dwóch minutach nagle gitara zaczyna bardzo nagminnie powtarzać w kółko jeden akord, wtóruje jej nabijany rytm. Za chwilkę dochodzi gitara wah-wah, solo na moogu, robi się coraz szybciej i szybciej – tak jest – to kraut rock w najczystrzej postaci – nie powstydziłby się go ani Neu! ani Ashra Tempel ani niewątpliwie duża inspiracja muzyków Upsilon Acrux - Can.
Solaris jakby przygotowywało się do przedstawienia nam szczególnie imponującej figury. Już zaraz? Ach nie, jeszcze odrobinkę czasu please - następny utworek Intronics to tym razem bardzo przestrzenna pejzażowa gra (pejzaż nieco złowieszczy, niepokojący) z ciekawymi, choć w miarę jednostajnymi rytmicznymi kombinacjami pod koniec. Kawałek o ignoranckim tytule If Only The Freight Train Could Join The Band z kolei znów kojarzy się z Magmą – wyobraźcie sobie co mogłoby wyjść gdyby Christian Vander zainteresował się cięższym, metalowym wręcz momentami, brzmieniem gitary. Tradycyjny popis sekcji rytmicznej dopełnia obrazu.
Do końca płyty tego eklektycznego, energetycznego i jak najbardziej progresywnego zespołu dzielą nas jeszcze 2 utwory – ale za to jakie utwory – na pewno celowo zostawiono nam najlepsze kąski na sam koniec. Kompozycja Twice The Tweek to niezwykle rozbudowana i skomplikowana jazda, która może się kojarzyć troszkę z Gastr Del Sol – czyli z jednym z najważniejszych zespołów z kręgu math-rocka. Szczególnie efektowna jest próba zawiązania wspólnej melodii z ostro pokiełbaszonych partii gitar, basu i moog’a pod koniec tegoż utworku. Ostatni – prawie 8 minutowy Pouiendo El Trio A Muerir to już dzieło wymykające się spod wszelkich porównań. Tak - zdecydowanie słychać tutaj wszystkie wymienione już inspiracje, słychać też dużo tak zwanego nurtu Rock In Opposition – szczególnie założycieli - Henry Cow, są także liczne nawiązania do wolnej improwizacji – jednak tak jak napisaliśmy – utwór ten wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Po prostu trzeba wreszcie zobaczyć finałową odsłonę oblicza Solaris, który uśmiecha się do nas łobuzerskim błyskiem dojrzewającego boga: rosnę w siłę, ale nie ujawnię jeszcze wszystkiego na co mnie stać, jeszcze nie śmiertelniku – pożyj sobie i poczekaj do następnej płyty, pozwolę ci nie dać na razie dziesiątki.
Kiedy tylko skończą się ostatnie takty tego awangardowego potwora, zastanawiamy się – „o matko! To wszystko trwało tylko 33 minuty? Niemożliwe” A jednak!
Nie sztuką jawi się nagrać 75 minut bezsensownych solówek i dawno ogranych patentów – prawdziwym wyzwaniem jest tak skondensować i zmielić zawartość żeby mimo swojej pozornej niestrawności smakowała jak najświeższe i najbardziej wykwintne danie. Wspaniale, iż Last Train Out zachowuje walor pozycji instrumentalnej – jakiekolwiek śpiewanie tylko spłyciłoby moc przekazu – na podobnej zasadzie niektórzy zarzucają Shine On You Crazy Diamond zupełnie niepotrzebne fragmenty piosenkowe. Rzecz jasna Upsilon Acrux ma się muzycznie do Floydów niemal jak pięść do nosa, niemniej chodzi li tylko o zasadę. Po The Fucking Champs i Helli mamy do czynienia z kolejnym, ambitniejszym jeszcze, instrumentalnym podejściem do stylu stricte progresywnego ukrywającego się niby to za różnymi, dziwnymi szufladkami terminologicznymi. A więc rock progresywny odarty z formalnych, spróchniałych wyznaczników stylu wciąż istnieje. Uffff, warto wciąż szukać. Jeśli zatem mierzi Was schematyczność Waszego głębokiego związku z muzyką progresywną, Upsilon Acrux jest wspaniałym miejscem, aby od nowa zacząć wielką, niezapomnianą przygodę. Potrzeba tylko odrobinkę inicjatywy i odwagi.
Every „good boy” deserves favour. My mamy swoja favour, którą chcemy z Wami podzielić.