Auto przemierzało piaszczyste pustkowie, spokojne i jakby pogrążone w głębokim śnie, wzdłuż starej, popękanej autostrady. Jego wnętrze co chwilę rozświetlały zgniłopomarańczowym światłem oddalone od siebie latarnie. Oświetlały Jego twarz - posępną i zamyśloną, przepełnioną niemożliwym do opisania smutkiem. Jego błyszczące oczy wpatrywały się nie w drogę, a w przestrzeń. Był świadomy, że ta Droga nie jest prawidłowa, że zgubił się gdzieś wcześniej. Nie, nie na pustynnej drodze, tylko Drodze życia. Wiedział, że ta pomyłka będzie kosztowała nie tylko Jego. Solą tej nowej Drogi będą łzy, a celem wędrówki - śmierć.
Minęły trzy lata od kontrowersyjnego „Scarsick”. Cierpliwość fanów Pain of Salvation została nareszcie wynagrodzona, w tym roku otrzymają dwa albumy o wspólnym tytule – „Road Salt”. Pierwotnie miało to być dwupłytowe wydawnictwo, ale – podobnie jak w przypadku Archive i „Controlling Crowds” – prawdopodobnie rozkruszenie go wyjdzie na dobre zarówno zespołowi i wydawcy (kapucha!), jak i fanom oraz recenzentom. Szwedzi słyną ze zmiany stylu swojej muzyki z albumu na album, więc i tym razem postawili wszystko na nową kartę, zapowiadając brzmienie „lat siedemdziesiątych na sterydach”, porzucające ponoć wszystkie charakterystyczne elementy, z których słyną. Wystartowali w Eurowizji, na okładce albumu przedstawili swoje zdjęcie, przez co niektórzy zarzucili im co rychlej „sięsprzedanie”, ale - moim skromnym zdaniem - wszystkie te działania miały zrobić tylko ogromny szum wokół „Road Salt One”. Wesoła gromadka albo była pewna wysokiej jakości swojego najmłodszego dziecka, albo desperacko szukała reklamy słabego materiału. Teraz możemy się przekonać, że… Pewność miała swoje podstawy :)
Zjechał na pobocze i zatrzymał auto, po czym wyszedł, nie zamykając nawet drzwi. Oddalił się powoli od autostrady. Był sam, wokół Niego rozciągała się równina, na której piekielne słońce wypaliło każdą roślinę, a nad Nim rozłożony był cały gwiezdny wszechświat. Usiadł na piasku. Myślał...
"Dawno temu wiedziałem, co jest dobre, a co złe,
Ale zgubiłem gdzieś po drodze te światło.
Zawsze chciałem być kimś więcej,
Myślałem, że się zmienię,
Jakoś, kiedykolwiek... Na pewno.
Ale oto jestem."
Pustynny wiatr nagle się nasilił, a jego dźwięk zaczął przypominać żałobne głosy męskiego chóru. Wiedział, że to nie przypadek, że prawda Jego myśli i wątpliwości ożywiła naturę. Głosy zaczęły podążać za tokiem słów, które pojawiały się w Jego umyśle, gonić za nimi. Szybko osiągnęły cel i każda następna myśl rozbrzmiewała setkami głosów na całej równinie.
"W moim gardle proch, proch w moich nozdrzach,
W moich ustach, w oczach proch.
Bo z prochu powstałem, poprzez proch kroczę
I prochem pozostanę, bo prochem jestem."
„Zmiany, panie, zmiany!” Tym razem kolosalne, jeszcze większe niż na „BE”, którym zaskoczyli każdego po „Remedy Lane”. To naprawdę brzmi, jak „tamte” złote lata. Dźwięki są brudne, masteringu jakby nie było, brakuje chyba tylko charakterystycznych „trzasków”. Następnie, „Road Salt One” proponuje nam ogromną różnorodność gatunkową. Mamy bluesowe „She Likes To Hide”, gospelowe chóry w „Of Dust”, hardrockowe „Linoleum”, znane już z wydanej w ubiegłym roku EPki, przepełnione punkową energią „Curiosity”, psychodeliczne „Where It Hurts”, balladę „Sisters” utrzymaną w marszowym tempie, czy też kabaretowy walczyk „Sleeping Under the Stars” (trzy ostatnie utwory to najpiękniejsze perełki, swoją drogą)… Uf, jest tego trochę. Myślisz pewnie, drogi Czytelniku, że taka rozbieżność niszczy album jako całość. Figa z makiem, po pierwszym, szokującym przesłuchaniu, zauważysz, że wszystko ze sobą idealnie współgra i tworzy całość.
Po raz kolejny pomyślał o tym wieczorze, o momencie, w którym zszedł z Drogi...
Moment, w którym zszedł z Drogi. Jego obraz jest zamazany, tego wieczoru wszyscy wypili za dużo wina. Opuścił przyjęcie, wyszedł przed dom, żeby na chwilę pozostać tylko z własnymi, wirującymi myślami. I wtedy właśnie zobaczył Ją. Nie, alkohol w umyśle jedynie bawił się z Nim, to była Jej siostra. Ale poruszała się dokładnie tak, jak ona, uśmiechała w ten sam sposób. Nawet pachniała tak samo, choć wiedział, że to nie była Ona. Wydawało Mu się przez chwilę, że za tą piękną istotą zobaczył widmo jej prawdziwego "ja", jej siostry. Wiedział, dobrze wiedział, że Jego serce nie należy do kopii, którą widział przed sobą, tylko do oryginału, a mimo to był pewny, że wystarczyłoby w tym momencie jedno słowo, delikatnie wyszeptane do Jego ucha, aby zapomniał na krótki moment o wszystkim. Żeby zjawił się w jej łóżku, w niej. Był świadomy, że tym krokiem zmieni wszystko. Ale człowiek nie jest idealną istotą, w końcu również stanowi tylko wybrakowaną kopię. Człowiek błądzi. On również zabłądził. Wystarczyło jedno słowo...
"Jeżeli kiedyś Cię zapytam, w którym stronę mam się udać,
Błagam, nie pomagaj mi
Powiedz tylko, że nie wiesz"
Po raz pierwszy też od czasów „One Hour by the Concrete Lake” (czyli od 12 lat!) Pain of Salvation nagrało płytę o czasie krótszym niż zegarowa godzina. Najdłuższa kompozycja na albumie, czyli „Innocence”, trwa siedem minut, a zdecydowana większość kawałków mieści się w radiowych granicach. Dzięki temu non stop atakowani jesteśmy czymś nowym, nikt nawet nie zdąży pomyśleć o nudzie. Tak, to najlepsza pozycja, aby zacząć przygodę z twórczością Pain of Salvation.
Słowa uznania należą się każdemu członkowi grupy za istotny wkład w „Road Salt One”. Nie ma się uczucia, że „kogoś potraktowano po macoszemu”. Wielką przestrzeń dostał Fredrik Hermansson, który w każdym kawałku (poza „Tell Me You Don’t Know”, gdzie go po prostu nie ma) wspaniale czaruje nas klawiszowymi melodiami (lata siedemdziesiąte zobowiązują!), Léo Margarit bębni o wiele lepiej od swojego poprzednika, najciekawiej prezentując umiejętności podczas pozornie nieskładnych eksplozji, na przykład w „No Way”, albo „Where It Hurts”. Johan Hallgren, jak zawsze, spisuje się na gitarze bardzo dobrze (jest kilka solówek, tak wielce nieobecnych na „Scarsick”), doskonale też śpiewa w większości utworów, czasami w tle, a czasem równolegle z Danielem, a ten… No cóż, głosu nie traci, to wciąż czołówka współczesnych wokalistów.
Od tego momentu zgubił Drogę życia, zboczył i błądził. Czyn, który popełnił tamtego wieczoru, wbił się w Jego duszę i wielokrotnie jeszcze dźgał. Człowiek przecież nie jest idealny, nie zawsze uczy się na błędzie. Kontynuował podwójne życie, po kryjomu własnoręcznie wbijając drzazgi w dwie inne dusze, Jej oraz Jej siostry. Z czasem stracił pewność, co jest dobre, a co złe, ogarnęła Go ciemność.
"Śmiertelna siostro, oddaję Ci się,
Więc dotknij mojego ciała, swoim lepkim językiem.
Podejdź, zniszcz mnie
Bo bez bólu jestem niczym..."
Nie widzę w „Road Salt One” żadnych wad, spełnił wszystkie moje oczekiwania. Nie napisałem nic o koncepcie albumu z dwóch powodów. Pierwszy: „Road Salt Two”, który pozwoli zrozumieć historię bardzo osobliwego związku, będzie miał premierę pod koniec lata (a że zaliczy pewnie obsuwę, to dopiero jesienią); drugi: moją własną jego interpretację umieściłem w recenzji. Nie rzucam tutaj słów na wiatr – „Road Salt One” to rewelacyjny album. Zobaczymy, czy jego następca mu dorówna ;)
Głosy ustały, znów obudziła się Jego ciemność. Otarł sól swojej Drogi z twarzy, wiedział, że czas wracać do domu. Nieść dalej brzemię swoich czynów. Odpalił silnik, a po godzinie był już przed drzwiami swojego mieszkania. Włożył klucz do zamka, przekręcił. Ściągnął płaszcz, powiesił go na wieszaku. Zaparzył kawę i wziął gorący prysznic, zmywając wszelkie dowody wizyty nie u przyjaciela, a Jej siostry. Wypił kawę, po czym wszedł do sypialni. Zapalił światło, Ona spała. Usiadł koło Niej, delikatnie dotknął Jej policzka i ust. Obudziła się i popatrzyła na jego zatroskaną twarz.
"Powiedz proszę, co tak boli...
Coś tam jest, bardzo głęboko, czego nie chcesz pokazać
Coś, co ukrywasz, przepełniony strachem, że odejdę.
Tak nie będzie
Powiedz mi, co tak boli..."
Patrzył Jej głęboko w oczy. Przez chwilę w sypialni panowała zupełna cisza, którą przerwał odgłos rozpinania rozporka. "Nie pójdziemy spać" - wyszeptał i uśmiechnął się ponuro.
"I prochem pozostanę, bo prochem jestem..."