ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Grateful Dead ─ American Beauty w serwisie ArtRock.pl

Grateful Dead — American Beauty

 
wydawnictwo: Warner Music 1970
 
1. Box of Rain [5:18]
2. Friend of the Devil [3:24]
3. Sugar Magnolia [3:19]
4. Operator [2:25]
5. Candyman [6:14]
7. Ripple [4:09]
8. Brokedown Palace [4:09]
9. Till the Morning Comes [3:08]
10. Attics of My Life [5:12]
11. Truckin' [5:03]
 
Całkowity czas: 42:21
skład:
Jerry Garcia – guitar, pedal steel guitar on "Sugar Magnolia", "Candyman", and "Brokedown Palace", piano on "Box of Rain", vocals / Mickey Hart – percussion / Robert Hunter – lyricist / Phil Lesh – bass guitar, acoustic guitar on "Box of Rain", piano, vocals / Bill Kreutzmann – drums / Ron "Pigpen" McKernan – harmonica, vocals / Bob Weir – guitar, vocals / David Grisman – mandolin on "Friend of the Devil" and "Ripple" / David Nelson – electric guitar on "Box of Rain" / Ned Lagin – piano on "Candyman" / New Riders of the Purple Sage / Dave Torbert – bass guitar on "Box of Rain" / Howard Wales – organ on "Candyman" and "Truckin'" and piano on "Brokedown Palace"
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,12

Łącznie 20, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
20.05.2010
(Recenzent)

Grateful Dead — American Beauty

Ćwiara minęła, zwykł zaczynać swoje recenzje Wojtek, przypominając te i owe nagrania, które – ani żeśmy się obejrzeli – pokryły się srebrnym kurzem dostojeństwa. Starzejemy się bez wyjątku, że zacytuję tu Rogera Watersa: shorter your breath and one day closer to death – więc i muzyka, jaka towarzyszyła nam od lat z każdym dniem staje się coraz starsza. I czasami coraz bardziej zapomniana.

Grateful Dead. Niewiele jest zespołów, które otoczone były (lub są) takim kultem, jak ta amerykańska grupa. Jerry Garcia, gitarzysta, frontman i guru był dla fanów swego rodzaju bogiem (tysięczny tłum spija słowa z mych ust, kochają mnie – że posłużę się innym cytatem). Dziś takich zespołów już nie ma, bo nawet aspirujący (może nieświadomie, ale zawsze) do podobnej roli Dave Matthews Band to już jednak inna liga, inna muzyka, a przede wszystkim inny świat. Bo dla Grateful Dead istotne znaczenie miało miejsce i czas, w jakim zespół powstał. Jak zsumujemy sobie San Francisco połowy lat 60-tych, dodamy odrobinę hippisów, Kena Keseya (tego od … a zresztą, co wam będę tłumaczył  oczywiste oczywistości), Woodstock i jeszcze parę innych rzeczy – wyjdzie nam mieszanka, jakiej nie sposób przyrządzić już w żadnym innym czasie i miejscu.

Uwielbienie dla muzyki Grateful Dead sprowadza się – w moim odczuciu – do kilku albumów, które mieszczą się w kategoriach pomiędzy „wstyd nie znać – a – absolutnie wstyd nie mieć”. Jest w tej grupie recenzowane już przeze mnie arcydzieło koncertowe, czyli album Live /Dead, którego recenzję możecie przeczytać w linku. American Beauty, będący przedmiotem tej recenzji również zasługuje na umieszczenie go w przegródce „genialne płyty”. Co niniejszym w naszym serwisie czynię.

Dobrze, to teraz muzyka. Grateful Dead słynęli z koncertów. Słychać to wyraźnie na wspomnianym Live / Dead, gdzie utwory trwają po kilkanaście minut, a każdy z nich to taki odjazd psychodeliczno – bluesowo – rockowy. Owa mieszanka sprawdza się w wersji live, gdzie czasu co niemiara, a reguły rządzące koncertem zdecydowanie bardziej dopuszczają improwizację, zbędne dźwięki czy fałszywe nuty. Jak to się ma do nagrań studyjnych? Gdzie trzeba pilnować tempa, melodii, struktury, porządku i czego tam jeszcze nie zapragniemy. Ano ma się dobrze, pod warunkiem, że za nagrywanie bierze się ktoś taki, jak Jerry Garcia i koledzy.

Każdy utwór z American Beauty to połączenie southern rocka, bluesa, country i folku. Przyprawione psychodelią, a jakże, pewnie, że tak. Muzyka snuje się w sposób absolutnie nieskrępowany, i to za sprawą dość prostych zabiegów. Częste zmiany rytmu (często w ramach jednego utworu), wsparte wielogłosowymi chórkami (tym, co Marek Niedźwiecki w swoich audycjach nazywał „radiem California”), a wszystko to okraszone pozornie prostymi solami gitary lub … pianina (potraktowanego w sposób iście knajpiany – vide mój ulubiony Brokedawn Palace). Oczywiście nie słuchałoby się tego z taką radością, gdyby nie chwytliwe melodie, z niezłymi tekstami, nawiązującymi do literatury (wspomniany Brokedown Palace  to odniesienia do noweli Johna Steinbecka) czy Biblii (wykorzystane w Ripple). Ta różnorodność stylów powoduje, że nastawiając płytę w gramofonie (albo odtwarzaczu) dociera do nas klasyczny rock (Box Of Rain), country (Ripple), blues (Candyman), southern rock (Sugar Magnolia) czy też folk rock (Friend of the Devil). Wszystko przemieszane i poddane hippiesowskiej ideologii.

I to już cały obraz Grateful Dead sprzed czterdziestu lat. American Beauty sytuuje Grateful Dead między najlepszymi dokonaniami takich zespołów jak The Allman Brothers Band, Jefferson Airplane, i oczywiście Crosby, Stills, Nash & Young. Słowem – klasyka. Wstyd nie mieć.


 

PS. Czterdzieści lat minęło – ładny wiek :) Nie tylko dla płyty :)
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.