Najważniejszym zespołem muzyki psychodelicznej lat sześćdziesiątych było bez wątpienia Grateful Dead, jednak w następnej dekadzie w muzyce grupy nastąpiły pewne zmiany stylistyczne. Czwarty album zespołu zatytułowany „Workingman’s Dead” został nagrany w lutym 1970 roku, a Warner Bros wydał go w czerwcu tegoż roku. Muzyka zespołu, zainspirowana harmoniami wokalnymi tria Crosby, Stills and Nash, oraz całą falą powrotów do muzycznych korzeni sprawiła, że płyta ta ma bardzo klarowne, ciepłe brzmienie. Osiem utworów napisanych przez Jerry’ego do tekstów pełnoprawnego członka grupy, Roberta Huntera olśniewa swoją urodą. Grateful Dead pokazuje w studio, że nie tylko jammowanie i wirtuozerskie popisy czynią z nich mistrzów. Potrafią w zadziwiający sposób czerpać z bogatej tradycji muzyki amerykańskiej i stworzyć własna odmianę countrowo bluesowego rocka.
Dużą rolę w nagrywaniu tej płyty odegrały instrumenty akustyczne. Również wokalne popisy Weira, Garcii i Lesha wspaniale ze sobą harmonizują, co kojarzy się w nieunikniony sposób z Crosby Stills & Nash. Nowością są dźwięki pedal steel gitar oraz banjo, instrumentów do tej pory nie słyszanych na albumach grupy. Trzeba przyznać, że Garcia opanował sztukę gry na tych instrumentach perfekcyjnie.
W tym czasie zespół opuścił klawiszowiec Tom Constanten. Niestety dający się powoli znać wpływ szalonych lat 60-tych na zdrowie McKernana sprawił, że jego wkład w powstanie płyty jest już mocno ograniczony. Klawiszy nie słychać prawie w ogóle, ale harmonijka i wokal w „Easy Wind” nadal wywołuje większe emocje.
Album otwiera „Uncle John’s Band”, piosenka, kojąca uszy od pierwszych dźwięków, ale nie ma co się dziwić wszak już na poprzednim albumie numer „Cosmic Charlie” pokazywał dokąd będzie zmierzać muzyka Deadów . Tekst też wspaniale współgra z tą korzenną muzyką:
Come hear Uncle John's Band by the riverside,
Got some things to talk about, here beside the rising tide.
Comehear Uncle John's Band playing to the tide,
Come on along, or go alone, he's come to take his children home.
Wo, oh, what I want to know, how does the song go.
Ta muzyka spływa z Appalachów w głąb dolin, gdzie nad strumieniem pierwsi osadnicy po całym dniu marszu na zachód rozbijają obóz. Wręcz widzisz to jak ustawiają wozy, rozpalają ognisko, jak kobiety gotują strawę a niejaki Casey Jones bierze gitarę i wygrywa jedną po drugiej skoczne pieśni.
Utwory na „Workingman’s Dead” są zróżnicowane, pomimo, że obracają się jakby w jednym gatunku muzycznym. Ballada „High Time”, country rockowy „Dire Wolf” czy bluegrassowy „Cumberland Blues” doskonale trzymają klimat płyty. Jak do tego dodamy jeszcze bluesowy „New Speedway Boogie” i skoczny „Casey Jones” to mamy prawie cały obraz czwartej płyty Grateful Dead. Na uwagę zwraca jeszcze przepiękna ballada „Black Peter” w której na tle wokalu Jerry’ego nieśmiało pojawiają się krótkie dźwięki Hammonda.
Jak bardzo muzycy Grateful Dead utożsamiali się z tą muzyką niech świadczy fakt, że utwory te grane były na koncertach grupy praktycznie przez cały żywot grupy. I to jak !
W „Cumberland Blues” Garcia popisowo grał na banjo , „Uncle John’s Band” w latach 90-tych wypełniały dźwięki niemal kosmiczne a „Black Peter” często był grany pod koniec koncertu wśród całkowitej ciszy wiernych fanów grupy.
„Workingman’s Dead” bez wątpienia zasługuje na status prominentnego albumu w historii muzyki amerykańskiej.