ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Grateful Dead ─ Live / Dead w serwisie ArtRock.pl

Grateful Dead — Live / Dead

 
wydawnictwo: Warner Music 1969
 
1. Dark Star [23:18]
2. St Stephen [6:31]
3. Eleven [9:18]
4. Turn On Your Love Light [15:05]
5. Death Don't Have No Mercy [10:28]
6. Feedback [7:49]
7. And We Bid You Goodnight [3:13]
 
Całkowity czas: 75:07
skład:
Jerry Garcia - guitars, vocals / Bob Weir - guitars, vocals / Tom Constanten – organ / Ron "Pigpen" McKernan - vocals, percussion / Phil Lesh - bass, vocals / Bill Kreutzmann – Percussion / Mickey Hart – Percussion / oraz Robert Hunter - songwriter
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,47

Łącznie 70, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
04.09.2009
(Recenzent)

Grateful Dead — Live / Dead

Nie wiem, czy zdarzyło się wam odkładać pewne działania i czynności na później. Co masz robić dziś, zrób po jutrze – będziesz miał dwa dni wolnego to tylko jeden ze sloganów, którymi można opisać rzeczywistość, gdy nic nam się nie chce i człowiek najchętniej oddałby się całkowitemu lenistwu. Cuś takiego dopadło dziś wieczorem i mnie. Zamiast więc ślęczeć nad kolejnym pismem procesowym pogadałem sobie z bratem na tematy około muzyczne. A że ten lub tamten artysta / zespół niekoniecznie mnie zachwyca, doszedłem do wniosku, że starzeję się, bo właściwie prawie nic nowego mi się ostatnio nie podoba. I tak od słowa do słowa, wystukując na klawiaturze kolejne tytuły płyt i nazwy zespołów dotarliśmy do albumu, która tego lata rozrządził się na moim gramofonie. Co ciekawe i dziwne wydaje mi się obecnie to fakt, że zawsze nie miałem czasu dla tej amerykańskiej grupy. A to wydawało mi się, że jest przereklamowana, a to zbyt nawalona, a to za mocno lewicowa … słowem – zawsze było to coś, co przeszkadzało.

Aż do tego lata. Dziś, z perspektywy tych kilku miesięcy, w trakcie których słucham albumu koncertowego Grateful Dead wydaje mi się niemożliwe, że tyle lat czekałem na wieczorek zapoznawszy z Jerrym Garcia i kolegami. A jednak – po trzydziestu dziewięciu latach wreszcie i na mnie przyszła pora, by do klasyki rocka sięgnąć i specjalnie nie mieszając wyjąć z tego przepastnego wora album Live / Dead.

Jerry Garcia. Człowiek – Legenda. Nieżyjący już (od 1995 roku) muzyk i lider zespołu Grateful Dead, to chyba jednak postać w naszym kraju niekoniecznie znana. Wystarczy przejrzeć strony internetowe – ani Garcia, ani tym bardziej Grateful Dead nie mają w naszym cudnym kraju swojej fanowskiej strony. Pewnie będzie jeszcze okazja o zespole parę słów skreślić, teraz jednak czas na krótką charakterystykę Live / Dead.

Hm, nie będzie w tym żadnej przesady, gdy stwierdzę, że każde z nagrań to perła. Kompozycja rozpoczynająca album – ponad dwadzieścia trzy minuty muzyki, splątanej i rozpraszającej się swobodnie niczym dym ... z ogniska. Dark Star urzeka z jednej strony pomysłowym przenikaniem się poszczególnych tematów, a z drugiej tym zupełnym, niekontrolowanym feelingiem, z jakiego słynęły zespoły z czasów hippiesowskiej rewolucji. St. Stephen (nie nie, na pewno nie jest to utwór o frontmanie Porcupine Tree!) zaczyna się od delikatnego kwilenia gitary, by po chwili z pozornego chaosu wyłonił się rozpoznawalny riff, dość charakterystyczny dla zespołów grających southern rock (bo w sumie za takie nagranie można ten utwór uznać). Blisko stylistycznie będzie do tego nagrania i takim zespołom jak Allman Brothers Band, Lynyrd Skynyrd, czy Grand Funk Railroad. A nawet Wishbone Ash. Żeby jednak nie wyszła ze Św. Stefana zwykła pioseneczka, to grupa, łamiąc w środku nagrania rytm i wprowadzając wolny, śpiewany prawie a capella fragment, a następnie dodając partie wokalne charakterystyczne dla … Jefferson Airplane zakręca wszystko jeszcze bardziej. Całość płynnie przechodzi w … Eleven. Tu już wyraźnie pachnie inspiracją (albo kopią – dziś trudno to jednoznacznie określić, kto kogo słuchał i w którym momencie) Allman Brothers Band. Trzeba przy tym wspomnieć, że genialny album koncertowy Allmanów – At Filmore East to dzieło o rok późniejsze od Live / Dead. Samo Eleven tak oczywiście i wyraźnie prezentuje ten sam styl, że aż momentami trudno odróżnić, kto właśnie gra.

A przecież oprócz autorskich kawałków na Live / Dead znalazły się również covery. I to jakie!! ?? Najważniejszym (i chyba najpiękniejszym utworem na tym albumie) jest pięknie, dostojnie i zamaszyście wykonany blues Revered Gery Davisa Death Don’t Have No Mercy. Ponad dziesięciominutowe arcydzieło, które powinien znać każdy fan dobrej muzyki.

Genialna płyta. Jeden z tych albumów live, które wstyd nie mieć.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.