1. Simple Boy 2. Goliath 3. New Day 4. Set Fire To The Hive 5. Umbra 6. All I Know 7. The Medicine Wears Off 8. The Caudal Lure 9. Illumine 10. Deadman 11. Change 12. Roquefort 13. Aeons 14. All It Takes 15. Fade
Całkowity czas: 103:28
skład:
Ian Kenny - lead vocals, acoustic guitar
Andrew 'Drew' Goddard - lead guitar, backing vocals
Mark Hosking - guitar
Jon Stockman - bass
Steve Judd - drums, percussion
Sam Tilot Kickett - didgeridoo (11)
Brendan Scott Grey - alto saxophone (13)
Sam Hadlow - trombone (13)
Matt Smith - trumpet (13)
To niepozorne wydawnictwo wypuszczone na rynek na czarnym winylu, w ilości zaledwie pięciuset egzemplarzy ma swój urok. Na każdej stronie znajduje się inny artysta i odrobinę różniące się od siebie stylistyki. Ale całość wydana została przez jedno wydawnictwo, więc musi być w tym coś spójnego.
STRONA A:
AUN to kanadyjski (dokładniej pochodzący z Montrealu) duet wykonujący eksperymentalną odmianę muzyki, którą najkrócej można sklasyfikować jako harmoniczny drone-ambient, ze szczególnym naciskiem na niezbyt nastrojone gitary. W Druids muzycy sięgają do drastycznie zmienionej, jakby halucynogennej wersji space rocka lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Muzyczne tekstury tworzące mroczną wizję otaczającego nas świata przygniatają nas odrobinę. Ale jednocześnie dostarczają prawdziwie nieziemskiego klimatu spokojnej, acz bardzo wyraźnej psychodelii. W Fall Out muzycy kontynuują przekaz, zmieniając go jednak na bardziej wyczuwalne wibracje, poprzez niesamowity koktail gitary rytmicznej i basowej oraz przeszkadzajek z gatunku acid noise. W tym utworze najbliżej im chyba do nowojorskiego undergroundu z końca lat sześćdziesiątych, czy też wczesnej ery niemieckiego undergroundu kilka lat później.
STRONA B:
HABSYLL to z kolei projekt francuski sam określający swoje pochodzenie jako: Midi-Pyrénées. Trio szufladkowane jest jako "drone doom metal", ale nie do końca jest to prawda. Oprócz wspomnianych gatunków w utworze (IV) znajdziemy odrobinę ambientu czy nawet sludge. Dwadzieścia trzy minuty jakie dostajemy w tym utworze obfituje w niepokojące dżwięki i klimat jakiego dawno nie słyszałem. Począwszy od dziwnych przeszkadzajek perkusyjnych na początku, poprzez gitary i elektronikę, a na posępnych bębnach skończywszy. Całość bardzo zbliżona do awangardowego yassu jaki możemy usłyszeć w produkcjach np. Rafała Gorzyckiego. Nagle w połowie czwartej minuty całość wybucha nisko przestrojonymi gitarami i potężnym uderzeniem perkusji, aby w czasie kilku następnych kilku minut przekonać nas do tego, że otacza nas tylko mrok i samotność. A tam gdzie mrok i samotność pojawiają się upiorne, zagubione dusze, krzyk rozpaczy i świetnie brzmiące przesterowane wokalizy. Pod koniec jedenastej minuty rytm się zmienia a wokalizy stają się coraz szybsze i częstsze, aby w pewnym momencie całość przemieniła się w dość szybką nieco chaotyczna strukturę. Po kilku minutach muzyka powraca do bardzo, bardzo wolnych bitów i choć mocnych, to rozrzuconych dużymi odstępami między sobą.
W krótkim podsumowaniu. Zdecydowanie warto mieć te pozycję na półce, jeśli tylko znajdziemy czas na to by się w nia zapaść. Wrażenia murowane. I z chęcią bym się gdzieś wybrał, aby ich zobaczyć na żywo.