Rock progresywny jest już tak pojemną kategorią, że poza jego ekspansywnym uniwersum znajduje się chyba jedynie Sex Pistols. Nic więc dziwnego, że jakiś czas temu jako zespół ciągnący ku progresji zaczęto określać Comę. Niektórzy doszli do takiego wniosku po wydaniu Zaprzepaszczonych sił…, inni po Hipertrofii. Co bardziej uparci nadal się z tym nie zgadzają. A dziwne… Nagrała Coma utwór, który trwa kwadrans i kilka innych okołodziesięciominutowców? Nagrała! Wydała pretensjonalny w wymowie dwupłytowy konceptalbum? Wydała! Spełnia zatem elementarne kryteria, by zostać określona jako zespół progresywny.
Podchodząc jednak do sprawy nieco poważniej, trzeba stwierdzić, że po wydaniu Pierwszego wyjścia z mroku można było otagować Comę jako rockowy zespół o proweniencji w muzyce lat 90., wykorzystujący teksty – niekiedy ambitne – często korelujące z problematyką blogów gimnazjalistek. Trochę problemów pojawiło się wraz z ukazaniem się Zaprzepaszczonych sił…, które dowiodły, że te co lepsze fragmenty z pierwszej płyty wcale nie były przypadkowe. Hipertrofia zaś udowodniła, że czwartą płytą muzycy nie będą już musieli niczego udowadniać.
Wypełniający cały pierwszy dysk omawianego wydawnictwa koncert, zagrany w grudniu w warszawskiej Arenie Ursynów (wydany zaledwie trzy miesiące później!), pokazuje, że Coma nie tylko ma w swoim repertuarze świetne utwory, lecz także żywiołowo i emocjonalnie potrafi zaprezentować je na scenie. Widziałem ten występ na żywo i mogę po obejrzeniu tego DVD powiedzieć – tak było! Dużo się dzieje – zarówno wśród publiczności jak i na scenie. Zespół rozpoczyna występ zza muru, co bardzo dobrze współgra z Zaprzepaszczonymi siłami… (chociaż nawiązanie do pewnego zespołu aż nazbyt oczywiste; ciekaw jestem także, na ile przypadkowo wstęp do Zbyszka wyszedł podobnie do koncertowego Run Like Hell). Po pierwszym utworze mur runął na publiczność, co dostarczyło nie lada uciechy widzom, którzy mogli porzucać w siebie styropianowymi cegłami (nic dziwnego, że praca kamerzystów przez połowę Pierwszego wyjścia z mroku była skupiona na tej zabawie).
Setlista stanowi podsumowanie dotychczasowej dyskografii: trochę z każdej płyty. Do tego dołączono mające już kilka lat, a niewydane jeszcze i nieczęsto grane, Dyskoteki z udziałem „pań wesołych”. Jest też to, czego w Comie można nie lubić – pretensjonalne zapowiedzi Roguckiego (a i tak niektóre wycięto), megalomański przejazd „po niebie”, czy prezentujące po kolei każdego z muzyków etiudki Drzwi.
Bardzo uważnie, niemalże belferskim okiem, przyjrzałem się stronie technicznej Comy LIVE z założeniem, że w recenzji trzeba coś skrytykować. Ale niczego nie znalazłem – wszystko jest dokładnie tak, jak powinno być: fonia i wizja na najwyższym poziomie. Koncert Comy, pierwszy polskiego zespołu, wydano także na Blu-rayu (niestety nie miałem okazji zobaczyć, jak to wygląda).
Drugi dysk to przede wszystkim bisy z Warszawy, zakończone fantastycznym utworem Cisza i ogień, który chyba to stał się koncertowym zamykaczem zespołu. Szkoda tylko, że nie zmieściły się, także zagrane tamtego wieczoru, dwa Comowe klasyki: Leszek Żukowski i Listopad. Jako koncertowe dodatki zamieszczono pięć utworów z zagranego rok wcześniej koncertu z Orkiestrą Filharmoników Gdańskich (jakość porządnego bootlega). Ciekawie to wyszło. Zapowiadano, że Coma nie wyda tego występu w żadnej formie i dobrze, że zmieniono zdanie (chociaż można było jeszcze to i owo dodać z tamtego wieczoru).
Resztę drugiego dysku zajmuje Making of okraszone remiksem Transfuzji. Mix-plix czyli zbiór poszatkowanych sekwencji muzycznych i wizualnych – dla mnie nieatrakcyjnych. Można jeszcze obejrzeć teledysk do Trujących roślin. Zupełnym nieporozumieniem jest W poszukiwaniu straconego czegoś. Niedorzeczny filmik z elementami koszarowo-gimnazjalnego humoru. Sporą jego część stanowi powtórzenie fragmentów koncertu z Gdańska – niepotrzebnie zajmuje miejsce na dysku.
Chociaż Coma nie pozbyła się łatki „zespołu dla gimnazjalistek” i to się raczej szybko nie zmieni (zresztą, zważywszy że osoby w tym przedziale wiekowym chętnie chodzą na koncerty, byłoby to niekorzystne finansowo dla Comy), to jednak na występy coraz częściej chodzi ich starsze rodzeństwo, a nie zdziwiłbym się, gdyby po obejrzeniu tego DVD zaczęli się także pojawiać rodzice gimnazjalistek.