Barzin to pseudonim artystyczny kanadyjskiego piosenkarza i twórcy, pod którym nagrywa on muzykę od 1995 roku. "Notes to an Absent Lover" to jego trzeci album, znamionujący zarazem zwrot ku bardziej bezpośrednim i prostym formom dźwiękowym. Dziewięć zawartych tu piosenek wypełniają brzmienia w większości akustyczne, na które składają się ciepły głos i gitara lidera, oraz obsługiwane przez zaproszonych gości: fortepian, wibrafon, sekcja rytmiczna i smyczkowa, często wspomagane rozmarzonymi dźwiękami hawajskiej gitary elektrycznej. Każdy utwór nagrywany jest w nieco innym składzie, wszystkie łączy jednak dominujący w nich nastrój smutku i melancholii. Muzyka Barzina sytuuje się gdzieś na przecięciu slowcore’a i alt-country; adresowana do miłośników grup w rodzaju Tindersticks, Low czy nawet Piano Magic.
Pisząc o takich płytach jak ta, zawsze mam ten sam problem. Wynika on ze świadomości, mówiąc delikatnie, pospolitości takiej formuły grania. Nieskomplikowane, sentymentalne piosenki zaaranżowane na klasyczny zestaw instrumentów; na dodatek, co sugeruje już sam tytuł wydawnictwa, właściwie wszystkie bez wyjątku dotyczą nieszczęśliwej miłości. Gorzej właściwie być nie może. A jednak Barzin ze swoją muzyką trafił w moje gusta i, prawdę powiedziawszy, ciężko mi się od niego uwolnić. Nie jest to muzyka oryginalna, czasem wręcz balansuje na granicy banału, ale jej bezpośredniość i nastrojowość potrafią być uzależniające. Nie znajdziecie tu wyszukanych aranżacji, efektownych studyjnych sztuczek, ani instrumentalnych popisów wirtuozerii; są za to proste, nagie dźwięki, które trafiają prosto w serce.
Dla tych którzy nie boją się ckliwości, sentymentalizmu i zwyczajności, "Notes to an Absent Lover" stanowi niewątpliwie pozycję godną polecenia. Jako taka nie ma bowiem słabych momentów: każdy utwór oparty jest na wyrazistym motywie melodycznym i utrzymany w tej samej smętnej tonacji, która konsekwentnie buduje nastrój całości. Ostatecznie więc wszystko sprowadza się do frazesu, że liczą się dobre piosenki, a tych tutaj nie brakuje. Mnie osobiście po prostu cieszy, że takie płyty wciąż powstają i że wciąż pojawiają artyści, którzy nie boją się przy pomocy najprostszych środków zawalczyć o dusze słuchaczy.