Jakiś czas temu natrafiłem po raz pierwszy na Blueneck, dokładnie na mini-CD „Twelve Days”. Całe szczęście, że to były tylko trzy niezbyt długie utwory, gdyż więcej bym po prostu nie zniósł. „Twelve Days” to, krótko mówiąc, mistrzostwo świata w nudzie. Do tej pory nie mam zatem pojęcia, co za czort mnie skusił, żeby jednak dać Blueneck jeszcze jedną szansę. Tym razem się nie zawiodłem.
„The Fallen Host” to doprawdy wyborna płyta. Brytyjczycy zmieszali post-rocka, ambient i shoegaze na tyle umiejętnie, że nie ziewam z nudów tak jak w przypadku „Twelve Days”. Wręcz przeciwnie, wynaleźli patent, dzięki któremu w mistrzowski sposób budują napięcie. Muzyka Blueneck ma niezwykłą aurę tajemniczości oraz niepokoju i zdaje się zapowiadać coś absolutnie niespotykanego. Muzykom udało się przy tym wyczarować dość złowieszczy i bez wątpienia mroczny klimat, co dodatkowo podkreśla niespokojny charakter tych dźwięków. W tym celu zastosowano prosty środek: poszczególne partie instrumentów stopniowo narastają, stają się bardziej wyraziste i mocniej podkreślone, pod koniec utworu wybuchając lub płynnie przechodząc w kolejny (jak np. w „The Guest”).
Poszczególne kompozycje nie wykazują raczej złożonych struktur. W większości oparte są na subtelnych zagrywkach klawiszowych podpartych delikatną elektroniką oraz partiami instrumentów smyczkowych. Oczywiście, muzycy Blueneck nie stronią od gitar, aczkolwiek charakterystycznych dla post-rocka ścian dźwięku raczej tu się nie odnajdzie. Zaciekawić jednak powinny gęste, dość nisko strojone, a przede wszystkim mocno przesterowane partie gitar z „Seven” czy „The Guest”. Pojawiają się także niespiesznie, bardzo proste i czarujące akordy, jak chociażby te z „Revelations” (które następnie przeradzają się w kolejny atak). Sporadyczne linie wokalne są w większości w charakterystyczny dla shoegaze’u sposób nieco schowane i sprawiają wrażenie dobiegających gdzieś z głębi naszej głowy. Zaznaczę przy tym, że śpiewane melodie nie należą może do nazbyt porywających, ale z pewnością idealnie komponują się z leniwą i mroczną muzyką.
„The Fallen Host” to płyta o wybitnie atmosferycznym i pejzażowym charakterze, co znacząco przybliża ją do półeczki z napisem „ambient”. Przeważają chyba jednak elementy post-rockowe, zaś cała mieszanka sprawia wrażenie co najmniej dobrze przygotowanej i przemyślanej. Rzecz jasna, „The Fallen Host” jest także niezwykle spójna i momentami niezwykle emocjonalna (zwłaszcza w cięższych, gitarowych partiach). Nie dziwi zatem, że Blueneck wydało ten album w barwach oddziału EMI, a recenzje w sieci i prasie są bardzo przychylne. Tym razem Brytyjczycy popełnili dzieło kompletne, o jednoznacznym charakterze, począwszy od świetnej okładki, a skończywszy na nieco przytłumionym brzmieniu. Fakt, jest jeszcze może parę niedociągnięć, ale nie przeszkadzają one w ogólnym odbiorze dzieła. Blueneck równie dobrze czują się w rejonach bliskich God Is An Astronaut, jak i w tych pokrewniejszych dokonaniom ambientowym. „The Fallen Host” w gruncie rzeczy niczego znaczącego nie brakuje. No, może jedynie zbyt częste słuchanie w końcu wywoła depresję.