ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Angra ─ Aqua w serwisie ArtRock.pl

Angra — Aqua

 
wydawnictwo: SPV Records 2010
dystrybucja: Mystic
 
1. Viderunt Te Aquae
2. Arising Thunder
3. Awake From Darkness
4. Lease Of Life
5. The Rage Of The Waters
6. Spirit Of The Air
7. Hollow
8. A Monster In Her Eyes
9. Weakness Of A Man
10. Ashes
 
Całkowity czas: 49:20
skład:
Eduardo Falaschi - Vocals; Kiko Loureiro - Guitars, Backing Vocals; Rafael Bittencourt - Guitars, Backing Vocals; Felipe Andreoli - Bass, Backing Vocals; Ricardo Confessori - Drums
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,4
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 12, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 3 Album słaby, nie broni się jako całość.
20.09.2010
(Recenzent)

Angra — Aqua

"Angra jest zespołem dosyć synkretycznym - łączy power metal z motywami brazylijskiej muzyki ludowej i różnymi odmianami rocka. Od strony harmonicznej na pierwszy plan bardzo wyraźnie wysuwa się inspiracja późnymi dokonaniami Queen, natomiast pod względem technicznym (co objawia się w partiach gitarowych) nieraz można usłyszeć odwołania do progresywnej wirtuozerii Dream Theater. W to wszystko świetnie wkomponowuje się thrashowa sekcja rytmiczna."

Tą piękną definicję zaczerpnąłem z portalu last.fm, bo wielce mnie zaintrygowała. O ile z pierwszym zdaniem można się jeszcze zgodzić, tak reszta (szczególnie teraz, kiedy przyjdzie nam się zetkąć z nowym albumem) dla ludzi posiadających uszy to śmiech na sali. Jeśli ja miałbym pisać podobny opis, zacząłbym od tego, że Angra to zespół o dwóch twarzach, a ich twórczość to klasyczna sinusoida. Zaczęli od klasycznego pitu-pitu, aby już na drugiej płycie stworzyć naprawdę ciekawą mieszankę rzemieślniczego, rytmicznego power metalu z wątkami orientalnymi. Czuć było w tym wszystkim młodość, szczerość, przebojowość, ale też oczywistą w tym gatunku słodycz i naiwność. "Holy Land", bo o nim mowa, do dziś zapisał się jednak w historii tej dziedziny metalowego pitolenia. Fajne pomysły i melodie, mądrze skomponowane utwory, sprawne operowanie nastrojem i tempem, no i te brazylijskie bongosy i inne wuwuzele - fantastyczna sprawa. Potem nastąpił okres mdlącej, wtórnej, klawiszowej słodyczy, okraszonej zmianami w składzie, zwłaszcza na newralgicznej pozycji śpiewaka. Schedę po popiskującym Andre Matosie przejął wielki młody latynoski talent, niemniej "męski" od poprzednika,  Edu Falaschi. Pomyśleć, że ubiegał się w 1994 roku o miejsce w Iron Maiden... Byłoby co najmniej ciekawie. Chłopak musiał się rozkręcić, bo najpierw zaśpiewał na dość średnim "Rebirth" (moim zdaniem, bo niektórzy uważają ten album za wielce słuchalny), aby po trzech latach stworzyć wraz z kolegami "Temple Of Shadows" - bezsprzecznie najlepszy ich album, którym zaskoczyli mnie niesamowicie. Miałem okazję recenzować to dzieło, które bez grama złośliwości uważam za naprawdę wyjątkowe (i to nie tylko na kanwie "pałeru" w europejskim stylu). Nagrali dokładnie to, o co chodzi w takiej muzyce, a nawet więcej. Brzmienie powalało, kompozycje również - świeże, pełne polotu i energii, podparte nienaganną techniką, urozmaicone we właściwych momentach właściwymi środkami z właściwą dozą ostrożności (aby nie przesadzić). Do dziś słucham tej muzyki z pozycji oczarowanego gimnazjalisty. Po więcej zapraszam do recenzji.     

Myślałem wtedy (młody i głupi byłem), że oto narodziła się potęga w tym gatunku, która zada kłam miernotom, jakie zaczęła tworzyć cała śmietanka europejskiego melodyjnego grania (z Niemcami i Skandynawią na czele) - która pójdzie swoją drogą i będzie rozwijać swój styl. Niestety, teraz już wiem, co czuli fani zespołu Metallica, sięgając po "Load" a następnie po "Reload". Wydana w 2006 roku "Aurora Consurgens", niesłusznie przez wielu uważana za świetny album, do pięt nie dorasta poprzedniczce, a zwiastuje raczej mocny spadek formy i kreatywności. Co zaś powiedzieć o najnowszej produkcji Angry, której oficjalna premiera światowa już 29 września (w Brazyli już była)? Zupełnie zatarł się już obiecujący styl z czasów "Temple of Shadows". Kompozycje są mierne, bierne, ale wierne - wierne najgorszym albumom tego zespołu, a nawet poniżej to. Brzmienie wygładzone, gitary bzyczą sobie jak komary, w tle klawiszowe epopeje, Edu męczy się jak polska reprezentacja kopana. Ogólna słabość jaka bije z każdego dźwięku jest nie do uwierzenia (zwłaszcza w kontekście agresywnych, dominujących poprzedniczek). Większość starych fanów będzie z pewnością zawiedziona, nowych Angra tym albumem przyciągnie raczej niewielu. Mama nadzieję, że zostanie zachowana stara zasada i po przeciętności jaką nam Panowie teraz serwują, nastąpi zwrot ku wartościowym dźwiękom. Amen.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.