ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Ratt ─ Infestation w serwisie ArtRock.pl

Ratt — Infestation

 
wydawnictwo: Roadrunner Records 2010
 
"Eat Me Up Alive" - 4:13 (Carlos Cavazo, Stephen Pearcy, Warren DeMartini)
"Best Of Me" - 4:19 (Cavazo, Pearcy, Michael "Elvis" Baskette)
"A Little Too Much" - 4:05 (Baskette, Pearcy, DeMartini)
"Look Out Below" - 3:44 (Bobby Blotzer, Pearcy, Baskette)
"Last Call" - 3:55 (DeMartini, Pearcy, Baskette)
"Lost Weekend" - 3:46 (Robbie Crane, Pearcy, Baskette)
"As Good As It Gets" - 4:38 (Pearcy, Baskette, Cavazo)
"Garden Of Eden" - 3:03 (DeMartini, Pearcy)
"Take A Big Bite" - 2:46 (DeMartini, Pearcy, Baskette)
"Take Me Home" - 4:23 (Pearcy, Demartini, Baskette)
"Don't Let Go" - 3:22 (Pearcy, DeMartini, John Corabi, Baskette)
 
Całkowity czas: 42:08
skład:
Stephen Pearcy: Lead vocals / Warren DeMartini: Guitar / Carlos Cavazo: Guitar / Robbie Crane: Bass / Bobby Blotzer: Drums
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 4, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
17.09.2010
(Recenzent)

Ratt — Infestation

Szczury wróciły. Poszczerbione przez los, nadwyrężone zębem czasu i używkami, ale wygląda na to, że mają się dobrze.

W połowie lat osiemdziesiątych Ratt mieli mocne wejście na rynek muzyczny. Dwie pierwsze płyty sprzedawały się znakomicie, a zespół zyskał sobie status gwiazdy. Potem było już tylko gorzej - i muzycznie, i płyty sprzedawały się coraz gorzej, (chociaż trzeba przyznać, że cały czas nieźle). Zaczął się sypać skład, wreszcie przyszedł grunge i nie było już niczego. Zespół tam się gdzieś kolebał po klubach, miał dłuższe przerwy w działalności, do tego w pewnym momencie „rozmnożył” się cudownie, bo była też wersja Ratt Featurning Steven Percy. Jednak w 2006 roku wszyscy zainteresowani jakoś się dogadali i znowu był jeden Ratt z Percym na wokalu. W tym czasie dość intensywnie koncertowali, a w zaszłym roku weszli do studia, żeby nagrać swój pierwszy od 1999 roku album. „Infestation” ukazało się w kwietniu tego roku, zebrało dosyć ciepłe oceny i wylądowało na stosunkowo wysokim miejscu na liście Bilboardu.

Przez te ćwierć wieku muzyka Szczurów nie zmieniła się prawie wcale. Jedyna różnica to produkcja – ta nowa płyta brzmi mocniej, ostrzej i bardziej rockowo od tych wczesnych, najbardziej znanych. No bo lata osiemdziesiąte nie były zbyt łaskawe pod tym względem dla wykonawców rockowych - zabiegi łagodzące, czy nawet „zamulające” brzmienie, oraz często gęsto niefrasobliwe „sztukowanie” takiej muzyki zupełnie niepotrzebną elektroniką było na początku dziennym. Teraz te czasy minęły, takiego rocka nagrywa się po „bożemu” i wszystko brzmi tak jak powinno. Sama muzyka też jest taka jak być powinna – wcale nie jest gorsza niż na „Out of The Cellar”, albo „Invasion of Your Privacy”, nawet dosyć podobna do tego, co tam wtedy nagrywali. Zresztą był to zabieg celowy, sami muzycy się do tego przyznają – chcieli w jakiś sposób wskrzesić ducha tamtych czasów na swojej nowej płycie. Standardowo, jak na wielu takich krążkach środek płyty jest najsłabszy – kilka utworów robi za zapchajdziury. Natomiast początek i koniec są w porządku ale może lepiej byłoby jakoś te słabsze numery rozmieścić równomiernie na całej płycie, a nie tak serwować w jednym bloku? Ale najważniejsze, że jest to tylko trzy, no dwa i pół kawałka, a reszta płyty przyjemnie kopie po uszach – „Eat Me Alive” na początek, żeby wrażenie dobre zrobić, potem singlowy „Best of Me”, czyli pudel w stanie czystym, z melodyjnym refrenem, idealnie nadającym się do śpiewania przez publiczność na koncertach. Po kilku dosyć niemrawych utworach w środku płyty, od szóstego, siódmego utworu wszystko wraca do normy - riffy wymyślono dobrze, wokalista wydziera się stylowo – czyli jest dokładnie tak jak ma być. Można się oczywiście krzywić, że kolejne wiekowe pudle próbują dorobić kilka dolków do emerytury. Może i próbują, czego nie, ale ja w tym nie słyszę udawania, to jest uczciwe, uczciwy rockowy entuzjazm. Oczywiście nie jest to żadna metalowa awangarda, tylko „stunningowany” pudel metal.

Słucham sobie tego krążka od paru miesięcy i nie widzę powodów, żebym miał przestać – to naprawdę kawałek fajnego, melodyjnego, dobrze zrobionego metalu. Chociaż i tak pewnie zainteresuje to tylko taką młodzież lekkopółśrednią w moim wieku.
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.