ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Country Joe & The Fish ─ Electric Music For The Mind And Body w serwisie ArtRock.pl

Country Joe & The Fish — Electric Music For The Mind And Body

 
wydawnictwo: Vanguard Records 1967
 
1. Flying High [2:38]
2. Not So Sweet Martha Lorraine [4:21]
3. Death Sound Blues [4:23]
4. Happiness Is a Porpoise Mouth [2:48]
5. Section 43 [7:23]
6. Superbird [2:04]
7. Sad and Lonely Times [2:23]
8. Love [2:19]
9. Bass Strings [4:58]
10. The Masked Marauder [3:10]
11. Grace [7:03]
 
skład:
Country Joe McDonald - vocals, guitar, bells, tambourine / Barry Melton - vocals, guitar / David Cohen - guitar, organ / Bruce Barthol - bass, harmonica / Gary "Chicken" Hirsh - drums
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,10
Arcydzieło.
,205

Łącznie 220, ocena: Arcydzieło.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
15.11.2009
(Gość)

Country Joe & The Fish — Electric Music For The Mind And Body

1967 to najważniejszy rok dla rozwoju muzyki rockowej. Właśnie wtedy miały miejsce wydarzenia, których pokłosiem można nazwać właściwie wszystko co dzisiaj nazywamy „ciężką muzyką”. To wtedy objawił się geniusz Hendrixa, swoją pierwszą płytę wydały takie zespoły jak Pink Floyd, The Doors, czy Velvet Underground. Nie możemy zapominać o fantastycznym festiwalu w Monterey, podczas „Lata Miłości” – najwspanialszego momentu w historii ruchu hipisowskiego. Myślę, że każdy znający historię muzyki rockowej nie potrzebuje takiego wstępu, to jest po prostu oczywista oczywistość. Należałoby się właściwie zastanowić, co by było gdyby (uwielbiam, gdy pytanie się tak zaczyna) rok 1967 nie był tak rewolucyjny. To jest temat na długą dyskusję, a na chwilę obecną pora zająć się stylem, który zapoczątkował coś, co dzisiaj nazywamy progresywnym rockiem, a mianowicie psychodelią.

Psychodelia to termin dość dziwny (podobnie jak wszystko co jest z nim związane). Rock psychodeliczny to również bardzo nietypowa forma. Akurat tak się składa, że wstęp o „Lecie Miłości” trochę się jednak przydał, bo w roku 1967 wydano niezliczoną ilość płyt, które można (a nawet trzeba) podciągnąć pod Psychodelię. Dla wielu odbiorców najbardziej psychodeliczna płyta to taka, przy której ma się „największy odlot”, bądź w czasie słuchania której w najprzyjemniejszy sposób próbuje się różnego rodzaju używek. Tak więc do najbardziej psychodelicznych albumów wszech czasów należy z pewnością „Piper At The Gates Of Dawn” Pink Floyd – bodaj najbardziej „odjechana” i „narkotyczna” płyta w historii, „After Bathing At Baxter’s” Jefferson Airplane, „Fifth Dimension” The Byrds, „Strange Days” The Doors i omawiany przeze mnie „Electric Music For The Mind And Body” Country Joe & The Fish. Oczywiście można tu jeszcze wymieniać w nieskończoność (albumy 13th Floor Elevators, zapomnianego zespołu Tomorrow, koncertówki Grateful Dead…), ale po co to robić kiedy po wysłuchaniu chociaż części materiału, można w niego „wsiąknąć”. Na (nie)szczęście do słuchania albumu podczas pisania recenzji debiutanckiej płyty Country Joe & The Fish przystępowałem nieodurzony żadnym słabszym/mocniejszym środkiem, tudzież alkoholem, przez co pogwałciłem żelazną zasadę twórców i ortodoksyjnych odbiorców rocka psychodelicznego, która dotyczy sytuacji odwrotnej – żeby zrozumieć tę muzykę – MUSISZ być „na haju”. No dobra, teraz pewnie wyjdzie, że piszę o czymś czego nie rozumiem, tylko jest mały haczyk – zanim napisałem recenzję słuchałem tę płytę już parę razy… Dobra skończmy z wywlekaniem na światło dzienne szczegółów z życia prywatnego, mogę jedynie powiedzieć, że udało mi się zrozumieć intencje twórców i to nie jeden raz…

Co takiego skrywa album „Electric Music For The Mind And Body”? Nic odkrywczego w tym momencie nie powiem – jego głównym zadaniem nie jest roztrząsanie problemów na świecie, filozoficzne wywody na temat egzystencji, czy podziw dla ustroju politycznego. Ta płyta to nic innego jak po prostu podwojenie dawki tego co już wcześniej słuchacz zdążył zażyć. Każdy dźwięk, każde brzdęknięcie, każdy pisk odzwierciedla kompletne 43 minuty „na haju”. Od pierwszej do ostatniej nuty jesteśmy niemal w mistycznym, wykreowanym w mega nierealny sposób świecie, w którym unoszą się gęste kłęby dymu marihuany, po podłodze wala się kilka zużytych strzykawek, a na stole rozsypane są białe prochy. Całym ciałem przechadzamy się po wielkich ogrodach naszego umysłu, chcąc jakby zawładnąć wszystkimi jego częściami. Kolor już nie jest dla nas tylko kolorem, ale czymś nieziemsko pięknym, jaskrawiącym się nad granicę ludzkiej wytrzymałości, możemy go dotknąć, usłyszeć, sprawdzić czym by był, jakby go takim nie stworzono. Bajka zaczyna się od pierwszych sekund „Flying High” i trwa to ostatniego przeciągnięcia gitarą w „Grace”. Nie ma tutaj praktycznie utworu który stylistycznie nie pasowałby do reszty. Można się przyczepić jedynie do trzech krótkich utworów w środku albumu (Superbird, Sad And Lonely Times, Love), ale generalnie cała płyta jest świetna. Oczywiście nie można oceniać jej pod względem tego, co przyniosła muzyce XX wieku (bo swoją drogą przyniosła sporo), ani też pod kątem umiejętności technicznych muzyków itd. Tutaj chodzi tylko o tę „muzykę dla ciała i umysłu”. No i oczywiście w tym wypadku ważne jest też to, że „Electric Music…” zostało wydane w kwietniu 1967 roku, tak więc był to album nie tylko bardzo świeży ale również jeden z pierwszych w historii psychodelii. Wcześniej były tylko Jeffersoni, Byrdsi, Elevators i ci nieszczęśni Beatlesi, do których wizji psychodelii jakoś nie mogę się przekonać (może poza Revolverem). W każdym razie Country Joe & The Fish w wielu aspektach byli pionierami. A to, czy ich album zaliczamy do Psychedelic Rock, czy do Acid Rock jest o wiele mniej ważne. Zresztą nie są to gatunki diametralnie różne, więc małe nagięcia w jedną i w drugą stronę zdarzają się często…

Podsumowując „Electric Music For The Mind And Body” to płyta kapitalna, jedna z dwóch (obok „Dudziarza” Floydów”) najbardziej narkotycznych i psychodelicznych albumów w historii. Jeśli oczywiście mamy zamiar zaznajomić się mniej więcej ze stylem panującym w roku 1967, to album ten chyba nie jest na początek dość dobry, ale po pewnym czasie naprawdę potrafi pomóc nam daleko polecieć…

I went flying high All the way

P.S. Do wszelkiego rodzaju używek nie namawiałem i nie zamierzam namawiać, życie dostarcza przyjemności w zupełnie inny sposób, a tak naprawdę każdą muzykę można odbierać bez „pomocy” takich środków.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.