Gotthard w Polsce nie jest szerzej znany, chociaż w swojej ojczyźnie, Szwajcarii, to zespół o niemal gwiazdorskim statucie. W przeciągu całej swojej kariery (a zespół powstał w 1990 roku) sprzedali dobrze ponad dwa miliony płyt, z czego blisko połowę w kraju swego pochodzenia. Zespół założył Chris von Rohr, bardziej znany z kojarzonego w Polsce Krokus.
Wcześniejsze płyty Gotthard w zasadzie nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, momentami wręcz nieco odrzuciły. Wszystko zmieniło się przy okazji usłyszenia poprzedniego krążka, „Domino Effect”, który przejął mnie swoim czysto rockowym ogniem i mocą. Nie inaczej jest z „Need To Believe” – to album, który posiada wszystko to, co prawdziwy hard rockowy krążek mieć powinien. Jest zatem cała masa energii, jest mnóstwo luzu, całe garście świetnych melodii i prostych, ale niezwykle chwytliwych riffów. Dorzućmy do tego trafione aranżacje i soczyste brzmienie, a wyjdzie nam album, który spodoba się nawet komuś, kogo hard rock generalnie odstrasza – jak mnie na przykład.
Trzeba jednak przyznać, że „Need To Believe” w pewnym sensie na początku mocno rozczarowuje. Klawiszowe intro jest tak paskudnie banalne, że aż mdli. Na szczęście, rozwija się ono w jeden z lepszych numerów na płycie – „Shangri La”. Kupa ognia, masa energii i fantastycznie przebojowy refren – ot, recepta prosta, a jak ciężka do osiągnięcia. „Unspoken Words” jest bardziej melodyjne, ale rzecz jasna to ciągle wysokooktanowy hard rock. Podobnie jest z numerem tytułowym, ten jednak jest bardziej mroczny. Chwilę wytchnienia mamy w „Don’t Let Me Down”, utworze zdecydowanie bardziej lirycznym, jednak zbyt nachalnie zajeżdżającym Aerosmith. Za to następny w kolejce to prawdziwy killer, a przy tym zdecydowanie mój ulubiony numer z tej płyty – „Right From Wrong”. Ha, chociaż kapela istnieje już 19 lat, to tym kawałkiem pokazali, że nie boją się pokazać nowoczesnego oblicza. Ten szybki i ostry numer przypomina nieco Disturbed, chyba dzięki podobnie brzmiącym partiom wokalnym i użyciu elektroniki. Rzecz jasna, Gotthard nie wgłębili się w nu metal; brzmią mimo wszystko nadal klasycznie i fantastycznie hard rockowo. Ha, jeśli dorzucimy do tego chóralne zawołania gdzieś z okolic trzeciej minuty, wychodzi prawdziwie mięsisty kawał rock’n’rolla.
Numery Gotthard dużo zyskały dzięki dobremu, głębokiemu i podkreślającemu ogień muzyki brzmieniu. Sprawia ono, że zespół brzmi niezwykle nowocześnie, nie tracąc przy tym charakteru klasycznego hard rocka sprzed kilkudziesięciu lat. Owszem, inspiracje Whitesnake, Deep Purple, Aerosmith czy nawet Bon Jovi są słyszalne, ale przy tak dobrych kompozycjach nie powinno to nikomu przeszkadzać. Niesamowitym plusem tej płyty jest duża ilość potencjalnych hitów i cała gama melodyjnych refrenów. Ci kolesie pokazali, że hard rock nie skończył się w latach 80. Ta rockowa bomba to fantastyczna rozrywka na mulącą jesienną porę i myślę, że nawet najbardziej leniwym da konkretną dawkę pozytywnej, prawdziwie rock’n’rollowej energii.