Kolega magister Tarkus stwierdził kiedyś autorytatywnie, że za wygląd współczesnej muzyki rozrywkowej w 90 procentach odpowiada Kraftwerk i Brian Eno. Hm…? Bardzo możliwe. Ale ja bym jeszcze kilka niewielkich procencików zaliczył też Gary Numanowi. Punk trzymał się jeszcze zupełnie dobrze, kiedy dowodzona przez niejakiego Gary Webba alias Numana The Tubeway Army postanowiła przyjąć na swoje uzbrojenie syntezatory. Konsekwencje ten fakt miał ogromne, gdyż w krótkim czasie doprowadziło to do powstania jednej z pierwszych płyt z muzyką, którą potem nazywano … różnie - new romantic, new wave, electro pop, a byli też i tacy co to post-punk nazywali – bo de facto niezbyt łatwo to sklasyfikować. Najprościej – Krafwerk i punk. Ba, ale jaki punk? Brytyjski? A może amerykański, w rodzaju Television? A może nawet Velvet Underground? A może wcale nie „może”, bo skądś się to „White Light/White Heat” w repertuarze koncertowym wzięło. „Jo The Waiter” też ma klimat jak VU albo płyt Lou Reeda. Niewątpliwie Tubeway Army z punka się wywodziło. Jednak w czasie swego płytowego debiutu ich związki z tą stylistyką były już stosunkowo wątłe. I jest rok 1978, a na rynku pojawia się winyl w niebieskiej okładce (z tego powodu potem zwany „Błękitnym albumem”) w „imponującym” nakładzie 5 tysięcy sztuk. Oczywiście przeszła prawie niezauważona. Dopiero wznowienie, w zupełnie nowej szacie graficznej, trafiło na czternaste miejsce brytyjskiej listy przebojów. Nie bez znaczenia był też fakt, że akurat na listach przebojów rządziło „Replicas”.
Jak na dokonania Numana z tego najwcześniejszego okresu bardzo dużo tu zgiełkliwych sfuzzowanych gitar, czasami nawet dominujących nad syntezatorami. Ale grających tak, żeby można było je z marszu zastąpić jazgotliwymi syntezatorami. Perkusista w bębny wali prosto, po panczursku, na 4/4, ale też mam wrażenie, że stara się grać jak automat perkusyjny – prosto, oszczędnie, bez żadnych ozdobników, za to absolutnie precyzyjnie. Co ciekawe zdarzają się utwory na poły akustyczne. I co ciekawe właśnie w jednym z nich, „The Life Machine”, ten Kraftwerk bardzo dobrze słychać. Gdzie indziej oczywiście też, ale żeby w utworze w którym główna rolę odgrywa gitara akustyczna? No to posłuchajmy klawiszy włączających się w drugiej części tej piosenki. Posłuchajmy też uważniej „My Shadow In Vain” – cała warstwa rytmiczna z riffem włącznie – „My Sharona”, wielki hit The Knack z 1979 roku – ciekawe czy Gary dostał od nich tantiemy za współautorstwo? Tak się zastanawiam, w czym debiut jest gorszy od Replikantów? O „Are Friends Electric?” – przebój, który wystrzelił Numana na szczyty list przebojów. Reszta wcale nie gorsza, a momentami lepsza. Tylko właśnie – na debiucie nie było takiej lokomotywy, która by pociągnęła cały krążek. Obie płyty są znakomite i nie podejmuję się ocenić, która jest lepsza. Ale co się odwlecze, to nie uciecze – kilka miesięcy później Numan miał już swój numer jeden i to w obu kategoriach – long-play i singiel.
To zabrzmi jak truizm, ale nie da się tego uniknąć – jak na płytę nagraną ponad trzydzieści lat temu brzmi ona zaskakująco świeżo. Ale jak na płytę z taką właśnie muzyką, nie jest to zbyt powszechne. Co by dobrego nie powiedzieć wielu wykonawcach spod znaku new romantic i okolic, ich muzyka nie zawsze dobrze zniosła próbę czasu. A debiutanckie Tubeway Army do tej pory daje radę. Inna sprawa, że dzięki trzymającej się mocno muzycznej modzie na lata osiemdziesiąte Gary znowu robi za klasyka. I robi to całkiem efektownie – niedawno ukazał się koncert „Replicas Live” nagrany w zeszłym roku podczas urodzinowego koncertu w Manchesterze – czy to brzmi i wygląda jakby miało trzydzieści lat? Na pewno nie.
Reedycja z 1998 roku (oczywiście CD) zawiera jeszcze trzynaście nagrań koncertowych nagranych w klubie Roxy w styczniu lub lutym 1978 roku("Living Ornaments '78"). Wtedy to jeszcze Tubeway Army grało (prawie) normalnego punka. Jakość tego materiału jest marna, ale świetnie słychać, jak błyskawicznie zmieniła się muzyka zespołu zaledwie w kilka miesięcy.