Ciężko było. Sam Dave Matthews przyznaje, że gdy zmarł Leroi Moore ciężko im było się pozbierać. I nie tylko dlatego, że saksofonista był jednym z założycieli zespołu. Matthews, wyraźnie wstrząśnięty zdarzeniami z lata ubiegłego roku, niejednokrotnie na koncertach dawał wyraz swojemu rozgoryczeniu, że stało się to, co się stało. Ktoś przekręcił wyłącznik i … człowieka nie ma. Na szczęście grupa wzięła się w garść, zamknęła w studio i w efekcie jest wreszcie studyjny album
Paradoksalnie, jakkolwiek bezdusznie by to nie zabrzmiało, tragedia osobista zmarłego saksofonisty przekładając się na funkcjonowanie grupy spowodowała, że sesja nagraniowa płyty stała się swoistym katharsis. Big Whiskey & The GrooGrux King, wydany po czterech latach od albumu Stand Up przynosi muzykę, którą spokojnie można postawić w jednym szeregu z największymi osiągnięciami zespołu, a nawet moim zdaniem wywindować na szczyt i postawić jako pomnik. Wyważona, schludna, dopracowana – ot, kilka przymiotników, jakimi na początek można obdarzyć nowe dzieło grupy, z pewnością mogą zadziwić każdego, kto dotąd z twórczością Dave Matthews Band miał do czynienia wyłącznie przez pryzmat koncertów. Odpowiednio rozhuśtana, wpadająca w ucho i przebojowa – to kolejna lista słów, bezbłędnie opisujących album zespołu z Charlottesville .
Singiel promujący płytę znają chyba wszyscy. Nie będę się powtarzał, nazywając go tymi słowami, które akapit wyżej pojawiły się jako określniki albumu. Lying In Tge Hands of God prezentuje ten sam melodyjno – harmoniczny rozdział z kariery DMB. Niby taka pościelówa, niby można przy niej pobujać się z ukochaną, a jednak przejmujący śpiew Dave’a nie pozwala traktować tego nagrania, jak kolejnej błahej pioseneczki. Dalej? Cóż, pierwsze słuchanie Squirm nieodparcie skojarzyło mi się z twórczością Petera Gabriela. Te harmonie wokalne, klawiszowe wstawki, czy swobodna – inna, niż ta, do której DMB nas przyzwyczaił gra perkusisty – wszystko to muzycznie plasuje się gdzieś na obrzeżach płyt So i Up. To dobre porównanie, mimo, że nie przepadam za akurat tymi dziełami byłego frontmana Genesis.
Osoby drżące z obawy, czy aby Big Whiskey … nie będzie zbyt mdłe i rozlazłe chciałbym jednak uspokoić. Why I Am, czy też rozpoczynający płytę Shake Me Like A Monkey (swoją drogą, co to byłaby za płyta DMB, gdyby Dave nie pośpiewał trochę o małpkach??) rozkołyszą każdego sprawnionego dobrego rockowego grania. Świetne riffy, fajne wejścia dęciaków i zmiany tempa to perfekcyjne urozmaicenie tego albumu. A przecież jest na niej jeszcze zabarwiony kolorystyką zachodzącego nad pustynią słońca utwór Alligator Pie, gdzie prym wiedzie dialog banjo ze skrzypcami Boyda Tinsleya. Jest wreszcie kolejna piękna ballada Drive In - z pewnością stanie się ona kolejnym wielkim przebojem grupy za oceanem. A w Europie?? Tu raczej nie słucha się takiej muzyki.
To dobra płyta. Może zbyt mocno oczekiwana, ale z całą pewnością nie zawodząca słuchacza. A co najważniejsze – poziomem emocji zbliżona do niepowtarzalnych i jedynych w swoim rodzaju koncertów grupy.
ps. do zakupionego w przedsprzedaży winyla dodawano kolejną część - tym razem o numerze 15 - z albumów serii Live Trax. Ale to już opowieść na następny raz...