Dlaczego na okładce nowej płyty Little Tragedies zamiast uczciwego prawosławnego krzyża jest jakiś rzymski, papistów? Gryzie się to z cyrylicą, którą jest pisana nazwa zespołu i tytuł. Jakiś taki brak konsekwencji.
 
Za to LT konsekwentnie trzyma się wierszy Nikołaja Gumilowa i rodzimego języka  w części śpiewanej. I dobrze, bo angielski z mocnym słowiańskim akcentem boli strasznie. Dobrze też, że pożegnaliśmy się już z Chińskimi Wierszami, bo tamte dwie płyty były zdecydowanie poniżej możliwości zespołu. Ale i tak – pięć płyt w trzy lata. Podziwu godna pracowitość. Gdyby tak jeszcze poziom artystyczny dorównywał tej pracowitości… W stu procentach udana jest tylko epopeja „New Faust” – opus magnum zespołu – pod każdym względem. W „The Sixth Sense” momentami było różnie, a Chińskie wiersze momentami były dobre. Ten nowy album lokuje się mniej więcej na poziomie „The Sixth Sense” – czyli jest zupełnie dobry. W szczegółach natomiast, to nie ma na nim tak dobrych utworów jak niektóre z tamtego krążka (ze dwa-trzy jest lepsze niż cały „Крест”), ale też nie ma takich ckliwo-sentymentalnych piosenek jakie tam można było spotkać. Przy okazji można powiedzieć, że Iljin próbuje się pozbyć cienia Emersona zza pleców.
 
„Крест” to kolejna dobra płyta rosyjskich prog-manów – równa, solidna, stylowa – bardzo przyjazna słuchaczowi. Nawet Iljin śpiewa nieźle.  Po lekturze kilku poprzednich płyt i  tej nowej, wychodzi na to, ze Little Tragedies staje się znaczącą osobowością w prog-rockowym świecie. A przez swoje przywiązanie do progresywnej tradycji  dosyć oryginalnym. Paradoksalnie. Bo już nikt tak nie gra.