A Shoulder To The Wheel. Maestria. Rytmiczne, melodyjne, ze sporą dawką patosu nagranie porywa. Melodią. Śpiewem wokalistki. Klawiszymi pasażami. Klimatem. Polecam, bo to jeden z tych utworów, dla których warto ponownie sięgnąć po Birds Of Passage. I gdy już wydaje nam się, że znamy podejście Bel Canto do muzyki, Time Without End zupełnie zaskakuje. Innym barwą głosu wokalisty, wiodącym prym w śpiewanej na głosy partii wokalnej. Niesamowitym – takim rodem z This Mortal Coil – klimatem zamglonego, zamyślonego walca, który dopadł tańczące go pary rzewną partią wiolonczeli. Cudowny utwór. Pięć minut zupełnie nieskrępowanego piękna, tak perfekcyjnie zagranego i zaśpiewanego. Z monumentalnym finałem.
I tak już do końca. W ostatecznym rozrachunku, stawiając plusy (za złożoność kompozycji, za melodykę, ze budowanie nastroju, za emocje) i minusy (za brzmienie perkusji, momentami zbyt nachalną rytmikę nagrań) wychodzi zdecydowanie pozytywny obraz albumu. Takiego, który można włączyć wieczorem, przy świecach, winie lub dobrej kawie i delektować się dźwiękami, wyczarowanymi przez Bel Canto dwadzieścia lat temu.
To nie jest znana grupa, ba powiedziałbym, że pamięć o niej już dawno zamazała się na przestrzeni upływającego czasu. Dziś tak się nie gra, a nawet jeśli, to mało kto chce słuchać nagrań, które nie lansują świata sukcesu. Piękna, przyjemna i nieco rozmarzona muzyka. Polecam, bardzo dobry album.