ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Simple Minds ─ Street Fighting Years w serwisie ArtRock.pl

Simple Minds — Street Fighting Years

 
wydawnictwo: A&M Records 1989
 
"Street Fighting Years" (Simple Minds) – 6:26/ "Soul Crying Out" (Simple Minds) – 6:07/ "Wall of Love" (Simple Minds) – 5:20/ "This Is Your Land" (Simple Minds) – 6:22/ "Take a Step Back" (Simple Minds) – 4:22/ "Kick It In" (Simple Minds) – 6:11/ "Let It All Come Down" (John Giblin/Simple Minds) – 4:56/ "Mandela Day" (Simple Minds) – 5:45/ "Belfast Child" (Simple Minds/Traditional) – 6:42/ "Biko" (Peter Gabriel) – 7:34/ "When Spirits Rise" (Simple Minds) – 2:03
 
Całkowity czas: 61:13
skład:
Jim Kerr – Vocals/ Charlie Burchill – Guitar (Acoustic), Guitar (Electric)/ Michael MacNeil – Piano, Accordion, Keyboards/ John Giblin – Guitar (Bass)/ Mel Gaynor – Drums

Additional Musicians
Lou Reed – Vocals on This Is Your Land/ Lisa Germano – Violin/ Lorna Bannon – Backing Vocals/ Manu Katché – Drums/ Maureen Kerr – Penny Whistle, Bodhran/ Steve Lipson – Guitar (Bass), Producer/ Abdou Mboup – Percussion/ Sheena McKenzie – Cello/ Stewart Copeland/ Roger Sharp – Bagpipes

Trevor Horn – Producer
John Altman – Orchestral Arrangements
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,2
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,25

Łącznie 49, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
08.02.2009
(Recenzent)

Simple Minds — Street Fighting Years

 

 Mija właśnie dwadzieścia lat od rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu – jednego z najważniejszych wydarzeń naszej historii w przeciągu ostatnich stu lat. Zmęczone i słabe komuchy zaczęły rozmawiać z ludźmi, których niewiele wcześniej pałowały i wsadzały do pierdla. Zresztą opozycja też była zmęczona i mocno nadwyrężona. Duże strajki na wiosnę 1988 roku zakończyły się wynikiem, powiedzmy, nierozstrzygniętym. A w tle wymęczone, zrezygnowane i pogrążone w apatii społeczeństwo. W wyniku tego przedsięwzięcia w ciągu kilku miesięcy rozmontowano w Polsce tzw. “ustrój powszechnej szczęśliwości”.

A co wspólnego ma “Street Fighting Years” z obradami Okrągłego Stołu. W sumie bardzo niewiele. Ale ma trochę z tamtymi czasami. Pasowała do nich. Ukazała się na wiosnę pamiętnego 1989 roku i Tomek Beksiński puścił to w Wieczorze Płytowym (to była taka audycja, w której płyty puszczano w całości). Było to już chyba przed samymi wyborami. Przy okazji tak w tłumaczeniu zmasakrował tytuł płyty, jakby nie tylko anglistyki nie kończył, ale słownik angielsko-polski służył mu tylko najwyżej za rozpałkę w piecu. Delikatnie go zagadnąłem - A coś ty z tym tytułem tak namieszał? Angielskiego zapomniałeś, czy co? Przecież to znaczy “Lata Ulicznych Walk”. A ty jakieś draki wymyślasz, czy inne pierduły. On mi równie delikatnie odpowiedział - Teraz w Polsce puszczać płytę pod tytułem “Lata Ulicznych Walk”?! Ty, kurwa, ocipiałeś czy co?! Nie widzisz co się teraz dzieje?! – Widziałem. Po chwili zastanowienia przyznałem u rację. Wtedy nie wydawało się to nadmiernym asekuranctwem. Najwyżej lekko paranoiczną ostrożnością. A nie od dziś wiadomo, że paranoicy to ludzie przezorni. Sytuacja była napięta jak baranie jaja, wszyscy wszystkich się bali. Opozycja – że władza coś wymyśli i wykręci jakiś numer. Szczególnie, że SB zabiło w tym czasie dwóch księży. Władza – że opozycja, w razie czego, może chcieć wprowadzić w życie takie sympatyczne hasło - “A na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści”. Poza tym, część władzy, ta “ugodowa”, bała się tej bardziej “pryncypialnej”, że ona coś wymyśli. A my baliśmy się, że znowu pewnego dnia nie będzie Teleranka. Każdy patrzył każdemu na ręce i przygotowany był na najgorsze. I nikt nie chciał zaburzyć tak kruchej równowagi.

 W takich to “okolicznościach przyrody” zawitała do nas najnowsza wtedy płyta Simple Minds. Polityczna, a jakże. Chociaż bardziej do niej pasuje pojęcie “społecznie zaangażowana” - Mandela, Biko, konflikt w Irlandii Północnej. Coś ich tak wtedy wzięło na takie tematy, bo wcześniej nie pamiętam, żeby im się podobne rzeczy przydarzały. Z pewnością wpływ na to miała współpraca z Peterem Gabrielem w ramach serii koncertów “Freedomfest”. Tam razem też wykonywali “Biko”, co się zespołowi tak spodobało, że nagrał swoją wersję.

Wcześniej, przez pierwszą połowę osiemdziesiątych pięli się powoli i mozolnie po szczeblach muzycznej kariery, z płyty na płytę modyfikując swój styl. Nie byli zbyt oryginalni. Na debiucie mieli sporo wspólnego z Roxy Music, potem z Joy Division, a na “Sons And Fascination/sister Feelings Call” słychać też i Kraftwerk. Jednak też i co płytę zyskiwali trochę więcej popularności, aż wreszcie “Sparkle in The Rain” dobił do pierwszego miejsca brytyjskiej listy przebojów, “Once Upon A Time” z 1985 roku jeszcze poprawił ten wynik, bo do pierwszej pozycji na Wyspach dołożył jeszcze pierwszą dziesiątkę w USA. Przy okazji singiel “(Don’t You ) Forget About Me”, pochodzący ze ścieżki dźwiękowej filmu “The Breakfast Club” (film dobry, a obsada jeszcze lepsza!) zrobił sporą furorę po obu stronach Atlantyku (u nas też był na liście przebojów Trójki). Oba te albumy są w gruncie rzeczy dosyć przeciętne, tak jak jeszcze wcześniejszy “A New Gold Dream”, który dotarł do chwalebnego miejsca trzeciego na listach przebojów. Ale każdy z nich zawierał kilka dobrych , wpadających w ucho piosenek, które stawały się przebojami i “holowały” duże płyty. Co by nie sądzić o wcześniejszych dokonaniach Simple Minds, do nagrywania swojej kolejnej płyty przystępowali jako marka znana i uznana, wykonawca z czołówki angielskiej Premiership. Płyta powstawała długo, cały rok od marca osiemdziesiątego ósmego roku do marca osiemdziesiątego dziewiątego. Słuchając jej od razu wiadomo dlaczego nie krócej. Bo nie. Takie rzeczy nie powstają na domowych ośmiośladach. Wymagają czasu i środków, oraz odpowiednich ludzi. Czas Simple Minds miało, odpowiedni ludzie, a raczej odpowiedni człowiek też się znalazł – Trevor Horn, jako producent. Przedstawiać tego pana – zbyteczne. Wystarczy powiedzieć, że jeżeli w muzyce lat osiemdziesiątych działo się coś nowatorskiego pod względem brzmienia, to zwykle on za to odpowiadał. “Street Fighting Years” to jedna z tych płyt, które udowadniają, że lata osiemdziesiąte to był czas najlepiej wyprodukowanych płyt i współcześni specjaliści od konsolety mogą ówczesnym najwyżej nafiufać. Ewentualnie skoczyć po piwo. Moc i delikatność, przestrzeń i rozmach. Nawet odtworzona na średniej klasy sprzęcie, ta muzyka momentalnie otacza nas z każdej strony. Pod tym względem na pewno arcydzieło. A muzycznie? No cóż, trudno oddzielić samą muzyką od produkcji, po coś ona tam przecież jest. Ale ten rok w studiu to było nie tylko “szlifowanie” brzmienia. Niczego tak dobrego wcześniej nie stworzyli, a później zdaje się też nie. Pamiętam, że bardzo zaskoczyły mnie single promujące ten album – “This Is Your Land” i “Belfast Child” były to bardzo dobre utwory, aż niepasujące do tej roli. Wcześniejsze nagrania nie miały też takiego ciężaru gatunkowego. Tak dobrej muzyki po Simple Minds się nie spodziewałem. A znałem już ich dokonania dość dobrze (o co dbał Tomek Beksiński i jego audycja “Romantycy Muzyki Rockowej”). Nawet pomysł nagrania własnej wersji “Biko” nie jest taki od czapy. Fakt, bardziej jest to w tym wykonaniu odegrane, niż zagrane. Tylko znajdźcie mi takiego zdolnego, który zagra to po swojemu i nie polegnie. Jednak Simple Minds trochę swoich pomysłów w “Biko” zmieściło. Autorska wersja jest bardziej surowa, ascetyczna, bardziej drapieżna. Kerr i koledzy zrobili z tego coś w rodzaju podniosłego hymnu. Na pewno Gabriel zrobił to lepiej, ale Simple Minds nie mają się czego wstydzić i nie jest to najgorszy utwór na “Street Fighting years”. A czy taki w ogóle jest? Cała ta płyta to monolit. Ani jednego słabszego momentu. Wszystko się tu sprawdza – motoryczne “Kick It In” , “Mandela Day”, “Wall of Love”, wspomniane, nieco epickie “Belfast Child” i “This Is Your Land”, aż po nastrojowy “When Spirit Rise” na finał. Siłą tego albumu to połączenie bardzo dobrych kompozycji z wzorcową produkcją. Oraz z siłą głosu Jima Kerra. Jest to jeden z takich wokalistów , których bardzo lubię – śpiewający pełnym głosem, ile mama natura dała, ekspresyjnie, z sercem. “Street Fighting Years” to sztandarowy przykład czegoś najlepszego, co lata osiemdziesiąte miały do zaoferowania i za co powinniśmy te lata osiemdziesiąte kochać. A przynajmniej szanować.

 Płyta ma dwadzieścia lat, co zwalnia mnie z obowiązku oceniania jej gwiazdkami (z założenia nie gwiazdkuję nic starszego niż dwadzieścia lat). Bo nie wiem, ile gwiazdek miałbym dać. Czy dychę, czy “tylko” dziewięć. Na owe czasy była to płyta wyjątkowa, ale można było znaleźć kilka podobnych “blockbusterów” o większej nawet “sile rażenia”. Natomiast w porównaniu ze współczesnymi produkcjami podobnego typu, jest to po prostu arcydzieło.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.