Początek tej recenzji jest oczywisty - odsyła mnie do słów, które skreśliłem a propo wybitnej polskiej produkcji progmetalowej czyli The Earth częstochowskiego Mordoru. Wymarzyłem tam sobie korowód świetnych płytek młodych, rodzimych grup jak Pathology, Bronx, Imagination, Space Avenue, Naamah czy Forgotten. I oto słowo w jakimś tam ułamku staje się ciałem - przed nami demo formacji Forgotten z 2001 r. Nie jest to oczywiście regularna płyta długogrająca (dziś już rzadko używa się tego określenia, ale ja tam staruch jestem :-)), niemniej stanowi jej (bo nie wątpię w perspektywę wydania) zacny przedsmak. Nawet bardzo zacny (w typowej recce unika się w tak wczesnym miejscu osądu, ale do diabła z tym).
Po obowiązkowym intro czas na drugą część schematu czyli coś o historii ansambla. No to tak: grupa powstała w maju 1991 r., dwa lata później zmieniając nazwę z Necrology na Forgotten właśnie. Z początku chłopoki mieli ambicje młócić thrash-metal lub też inny power. Daruję sobie wyczerpujące omówienie roszad personalnych bo zgłębianie infa na netowej stronce formacji szybko przyprawiło mnie o ból głowy. Tak czy siak pierwszy koncert został zagrany 3 stycznia 1992 r., zaś wydawnictwa kasetowe przedstawiają się następująco: 1993 r. - Platoon (Yoozeck Records 001), 1996 r. - Compilation' 96 (Yoozeck Records 002) - kompilacja nagrań trzech zespołów: obok naszych bohaterów są to Fresh Scab tudzież T'n't Guitar Duo. W obecnym składzie Forgotten napotykamy dwóch byłych muzyków znanego zespołu Abraxas - Marcina i, dla odmiany, Marcina :-)
Ufff, po tych formalizmach mogę wreszcie zatrzeć rączki z uciechy i zająć się osobistą i kompletnie subiektywną oceną przedstawionego na Legendzie materiału wyjaśniając czemuż to uważam go za zacny. No to tak: bo mi się podoba :-) Jest to oczywiście jedyny powód, ale pisanie o muzyce wymaga podobno jakichś analiz (z reguły są to "analizy") dociekań i innych takich. Trudna rada w tej mierze - na uświęcone zasady nic nie poradzę. Niniejszym przystępuję zatem do głęboko penetrującej "analizy".
Anioł to znakomite rozpoczęcie recenzowanego krążka - krótka, piosenkowa forma w którą wprowadzają nas pląsy klasycznej gitary - ale niech no tylko Przemko odrobinę przyłoji - od razu wiemy, że panowie generalnie dobrze się czują w brzmieniach cięższych, ciążących właśnie ku progmetalowi. Niemniej żeby Przemko za dużo sobie nie pomyślał ;-) (bo dopiero przyjdzie czas na peany pod jego adresem) wyróżnić chciałbym tu przede wszystkim manierę keybordzisty. Ogromnie odpowiada mi taki styl gry - oszczędny do bólu, a tak znaczący. Marcin stawia na spokojne, rozlane plamy klawiszowych teł z zagrywkami przywodzącymi czasami na myśl stare, dobre hammondowskie brzmienie. Nolanowskich pisków nie uświadczymy - jakież szczęście. Nie mogę się natomiast zgodzić z opiniami zasłyszanymi podczas Voyage51, że taki minimalizm to już przesada. Żadna przesada - w moim odczuciu po prostu raczej świetne wyczucie sytuacji typu - gram tam gdzie wypada, więcej nie gram bo po co? Brawo - o to właśnie chodzi. Przyczepić się można z kolei do gothhhhyckiego tekstu, zresztą warstwa textowa na całym krążku razi mnie najbardziej - zwłaszcza w tytułowej Legendzie. Skamieniałe gnomy i takie tam - czyżby Luca Turilli znalazł sobie konkurencję? :-) Początek Legendy to próbka Przemkowskiego fletu prostego - szkoda, że słychać go tylko w tym miejscu bo ten króciutki fragmencik od razu przywodzi mi na myśl genialny mariaż muzyki ludowej z noepierogami spod znaku Red Jasper - ja proszę o więcej takich pomysłów! Rozwijając się dalej Legenda przypomina kolejną piosenkę, choć już daleko ambitniejszą z fajnymi, trochę orientalizującymi motywami gitary - taki sobie, nader udany progmetalowy hicik. Demo 2001 jest dobrze pomyślane jako kolejne odkrywanie zestawu kart, który w brydżowej rozgrywce potrafi sporo namieszać - oto bowiem wchodzi instrumentalny Mekong. Ciekawa to kompozycja świadcząca o thrashowych korzeniach ansambla tudzież zamiłowaniu do form klasycyzujących - podniosła końcówka z gitarowym, mięsistym podkładem stanowi zjawisko jakie Dobasy łykają nader chętnie. Na uwagę zasługuje też rola gitary basowej potrafiącej przejąć momencikami "pierwsze skrzypce" - zgranie to niewątpliwie mocny atut zespołu. Pora wreszcie na dwa finałowe długaje. Kain (daruję sobie uwagi o słowach utworu bo nie to jest najważniejsze) raduje serce pięknymi (nie waham się użyć tak podniosłego przymiotnika) kontrastami pomiędzy echami thrashu a fragmentami mocno zadumanego, przeuroczego smędzęnia czy wpływami motorycznego neoprogu. Zwłaszcza owe kawałki thrashujące (na ten progmetalowy sposób) wywołują żywsze bicie serca - stara, dobra szkoła, ktoś jeszcze o niej pamięta, yeah!!! Do tego dochodzi znów pomysłowość Marcina Błaszczyka - sam miód na serce Mordorowskiego maniaka. I wreszcie Trytony - właśnie tak powinny się kończyć płyty - gramy pięknie, zaś najpiękniej na koniec - by słuchacz miał temat do rozmyślań i zachwytów jak już krążek przebrzmi i zapada nieproszona cisza. Posłuchać tej cudownej solówki Przemka, tego symfonicznego nawiązania, zaś później doskonałego klawiszowego wyciszenia (który z czymś mi się natrętnie kojarzy, ale na tę chwilę zapomnę, że jestem pjepshonym recenzentem), posłuchać i szepnąć do siebie: my, Polacy też potrafimy grać, i to jak! Nie chcę w tym miejscu wyjść na narodowego szowinistę, gdyby Legendę nagrała grupa z Ugandy to też bym jej pogratulował. Trytony to zachwycający kawałek, Amen.
"Analizując" ten krążek celowo pominąłem cienie przeszłości w postaci syndromu Abraxas snującego się za niektórymi muzykami kapeli niczym smród po gaciach. To już inny rozdział, inna muzyka. Uszanujmy to.
Demo 2001 by Forgotten ma swoje słabe strony, a jakże. Kuleją texty, kuleje produkcja i w efekcie brzmienie - zwłaszcza gdy chodzi o selektywność. Kuleje brak dobrego, szukanego przez zespół wokalisty (basista Tomek Szmidt śpiewa przyzwoicie, ale nic ponad to). Kuleje... tylko co z tego?! Nie kuleje pomysłowość, ani ambicja, nie kuleje umiejętność dostarczenia słuchaczowi sporej dawki pięknych, muzycznych przeżyć. Poczekam... gdzieś kiedyś napiszę recenzję debiutanckiego albumu naszych bohaterów. Jeszcze nie teraz, ale kiedyś. Wytyczona w mroku droga tętni odgłosami tych, którzy się zbliżają. Są już blisko, coraz bliżej.