The Helpful Soul to japoński zespół z końca lat 60. Jeden z tych zespołów w historii rocka, które miały pecha. Które nie trafiły w swój czas. Nagrał raptem jedną płytę. Potem wokalista założył inny zespół i po Pomocnej Duszy słuch zaginął… Dobrze, że firma Lion Records uratowała ten album od zapomnienia.
Rzut oka na tracklistę – i wiemy mniej więcej, czego się spodziewać. Covery Hendrixa, do tego utwory kowerowane wcześniej przez Cream – czyli mamy tu rozimprowizowany, ognisty blues rock zaprawiony psychodelicznymi odjazdami. Nie jest to jednak obraz pełny. Do listy inspiracji trzeba dodać jeszcze trzecią nazwę. Black Sabbath.
Płyta zaczyna się od – jak to obecnie się mówi – kawałka wybitnie oldschoolowego. „Blues For My Baby” to dość typowy, energicznie zagrany, cięższy, wolny blues rock. Następujące po nim „Fire” to nic wielkiego, fajnie, luzacko zaśpiewany kower słynnego kawałka Hendrixa.
Ale ten „Ogień” to i tak tylko mała rozgrzewka przed utworem kolejnym. Ponad 10,5-minutowe „Peace For Fools” zaczyna się żwawym, dynamicznym blues rockiem, po czym rozwija się w fantastyczną, ciężką, opartą na motywie „In-A-Gadda-Da-Vida” improwizację, z gitarowo-basowo-perkusyjnym szaleństwem, z rozszalałą gitarą, z Nakaharą śpiewającym, co mu tylko ślina na język przyniesie… Jak mawiają Niemcy – klasa światowa. Naprawdę.
Kolejny kower Hendrixa, „You Got Me Floatin’” to znów taki przerywnik. Chwila oddechu przed kolejnym ciosem. Trwająca prawie kwadrans wersja „Spoonful” jest znacznie wolniejsza niż zaproponowana kiedyś przed Cream. Za to dużo, dużo cięższa, potężna, przytłaczająca masywem gitarowego brzmienia. To już nie tyle hard rock, co wręcz wczesny heavy metal. Po prostu – kłania się Tony Iommi i spółka. Ciężar i potęga tej wersji naprawdę miażdżą słuchacza.
Reszta płyty to już trochę takie wypełniacze. „Little Wing” – fajne, trochę knajpowate, po prostu niezły kower. Tak samo „Kansas City”. Wybija się „Crossroads”, z mocną linią basu i dobrym solem gitarowym. A wieńcząca całość miniaturka „Aladdin’s Theme” to przede wszystkim popis wokalisty, fajnie duetującego się z przesterowaną gitarą…
Gdyby tą płytę nagrano w Anglii i okrojono o parę utworów, dziś miałaby pewnie status taki jak „In Rock” czy „Paranoid”. Bo to kawałek świetnego, psychodelicznego blues-hard-rocka. Polecam gorąco.