Nowa płyta austriackiej kapeli Serenity to dość typowy wyrób metalowy, który sam zespół określa mianem “symphonic melodic metal” a ja patataj metal z klawiszami. Już każdy wie o co chodzi, nawet obudzony w środku nocy.
“Fallen Sanctuary” wybitnym dziełem nie jest, takich rzeczy powstaje na kilogramy – jeden mniej, jeden więcej, ekosystem naszej planety żadnej różnicy nie poczuje. Nie można też powiedzieć, że jest to zła płyta. Dosyć przyzwoita (z naciskiem na “dosyć”). Za to bardzo dobrze wyprodukowana. Lepiej się tego słucha, niż ostatniego koncertowego Within Temptation (wbrew pozorom to kapele dosyć do siebie podobne stylistycznie). “Drobny” mankament, że treść nie jest na takim poziomie jak forma. Bo gdyby była - to hoho! Drugie “Mother Earth”, albo i lepiej. A tak mamy dziesięć kompozycji (w wersji podstawowej), które są zazwyczaj są dosyć miłe dla ucha, nie drażnią, momentami nawet noga bierze się do stukania w podłogę. Łatwo to wpada do ucha, ale też łatwo wypada. Jednak kilka utworów na wyróżnienie zasługuje, bo akurat dopasowały się (mniej więcej) poziomem do produkcji. Przyjemnie zaskakuje ładna ballada “Fairytales”. Ładna ballada metalowa to nie jest w tych czasach jakaś oczywistość, więc jeżeli jest okazja, to trzeba coś takiego wyróżnić. Może trochę cukierkowa i patetyczna, ale mi się podoba, ma ładną melodię. Taką do nucenia sobie i do zapalniczek na koncercie. Kolejne “The Heartblood Symphony” i “Velatum” to bardzo udane kompozycje. Właśnie dokładnie takie jak zespół anonsował - atrakcyjne melodie, metalowe zacięcie i świetne orkiestrowe aranżacje nadające im mocy. Jednak kiedy trzeba nie przesadzają z takimi “ornamentami”. “To Stone She Turned” i “Derelict” to klasyczne, metalowe utwory – z dobrym riffem, dobra melodią, akurat w ich przypadku zbyt bogata aranżacja mogła im tylko zaszkodzić, dlatego rozsądnie odpuszczono to sobie. Przy okazji Serenity udowodniło, że przykopać też potrafią. Wspomniane pięć utworów jest moim zdaniem bez zarzutu. Niestety druga piątka już nie jest tak dobra. Spośród nich trochę lepiej wypadają “Oceans of Ruby” i “All Lights Reversed”. Jak wspomniałem, bardzo podoba mi się produkcja, a także doskonałe aranżacje. Odpowiednio dobrane klawisze, orkiestra, pomysłowe użycie elektroniki, czy to jako perkusji, czy to “efektowej”. Pomysłowe wplatanie delikatnych interludiów do dynamicznych nawet utworów, na przykład w “Oceans of Ruby”, albo śliczna fortepianowa koda w finale “Rust of Coming Ages”. Efektowny wstęp do “Coldness Kills” też budzi szacunek. Za to wszystko mogę im dołożyć jeden punkt dodatkowo. Bo to właśnie dzięki temu ten dosyć często przeciętny materiał wypada wcale atrakcyjnie. “Fallen Sanctuary” jest klinicznym przykładem na to jak wielkie znaczenie dla muzyki ma dobra produkcja, ile można dzięki niej zyskać i dlaczego warto się do tego przyłożyć. Szkoda, że w tym wypadku trochę pary poszło w gwizdek.